Przepraszam, że dopiero teraz. Wszystkie informacje są na końcu. Zgodnie z obietnicą- dedykacja dla Domingo. Zapraszam :)
Draco był naprawdę bardzo wkurzony. Z tego bezsilnego gniewu ubrał nawet na siebie ten obrzydliwy, burgundowy sweterek z reniferem, który w zeszłe święta podarowała mu ciotka Eleonora, i który "tak cudownie podkreślał jego tlenione kłaczki!". Z tej wściekłości zapomniał też przylizać włosy i wypiłować paznokcie, więc prezentował się (w swoim mniemaniu) żałośnie i beznadziejnie. Powody jego wzburzenia były bardzo liczne. Po pierwsze: Crabb i Goyle znów udowodnili, że są skończonymi bezmózgami. Jak można dać mu w prezencie pastę do butów (brązowych) i lukrecjowe różdżki (na które ma uczulenie)?! Drugim powodem była Pensy (mimo jej najlepszych chęci, nie do końca przypadł mu do gustu mandarynkowy szalik). Jakby tego było mało, ten kretyn Zabini ukradł jego krem po goleniu, więc Draco czuł się, jakby ktoś mu przejechał po twarzy papierem ściernym. Żeby jeszcze podkręcić atmosferę totalnej beznadziei, rodzice postanowili wyjechać na święta do wuja Thorbjørna ze Szwecji, a jemu zaproponowali pozostanie w Hogwarcie lub wizytę u cioci Eleonory (tej od sweterka) i jej dwunastu kotów oraz chomika. Wisienką na torcie okazało się stracenie przez Slytherin trzydziestu punktów za wrzaski po ciszy nocnej (jakiś kretyn wysmarował kanapę w pokoju wspólnym masłem orzechowym). To naprawdę nie była wina Dracona, że McGonagall akurat musiała przechodzić nie tym korytarzem co trzeba.Tak więc Malfoy szedł w tym swoim sweterku z reniferem, ciesząc się, że mógł wyrwać się ze śniadania wcześniej. Zatrzymał się przy jednym z okien. Chwilę podziwiał zaśnieżone wzgórza, po czym zamknął oczy. Jeden, dwa, trzy, cztery. Jeden, dwa, trzy, cztery. Jeden, dwa...
- Ładny sweterek.
Ślizgon zacisnął usta w wąską kreskę i odwrócił się. Stała przed nim Luna- blondwłosa Krukonka, z którą często siadał na wróżbiarstwie.
- Nawzajem- mruknął, taksując wzrokiem jej górną część garderoby. Blagoróżowy wytwór wełniany z wrzosowym sercem na środku, też był pewnie dziełem jakiejś kreatywnej krewnej.
- Dziękuję- odpowiedziała, lekceważąc ironię w jego głosie. - Pomożesz mi sprzedać "Żonglera"?
- Co?- zapytał, lekko zdezorientowany.
- Magazyn- odparła, wskazując głową na trzymane w rękach gazety. Jej dwa kucyki zafalowały lekko.
- Właściwie...- Draco już miał powiedzieć, że jest z kimś umówiony i się spieszy, ale zawahał się. Patrząc prawdzie w oczy, przyjęcie propozycji było całkiem niezłym pomysłem.
- Właściwie... Czemu nie?- odparł i wziął od dziewczyny naręcze miesięczników. I tak nie miał nic lepszego do roboty.
Ruszyli korytarzem na trzecie piętro. Luna oferowała zakup magazynu z rzadka spotykanym uczniom. Część patrzyła na nią jak na idiotkę, lecz i tak przez pierwszy kwadrans sprzedali jedną czwartą nakładu.
- Tata bardzo się ucieszy, że " Żongler" tak dobrze się sprzedaje.
Draco pokiwał głową.
- Jedziesz na święta do domu?
- Nie- odparła, przyjmując zapłatę od ciemnoskórej Gryfonki.- Tata musiał odwiedzić wuja Alberta. Zostaję w Hogwarcie. A ty?
- Mam możliwość pozostania w szkole lub odwiedzin u starej ciotki- twórczyni mojego uroczego sweterka. Także też zostaję.
- Naprawdę?!- Luna wyglądała na bardzo zdziwioną.- Przecież ona na pewno bardzo cię kocha i chce, żebyś przyjechał!
Malfoy pokręcił głową.
- To stara panna z dwunastką kotów i chomikiem. Większość życia spędza na robótkach ręcznych i przyżądzaniu wytwornych dań dla swojego zwierzyńca.
Dziewczyna popatrzył na niego z wyrzutem.
- Na pewno czuje się bardzo samotna!
- U niej jest staaaaszniiie nudno.
- Tu też będziesz się nudził, a tak, przynajmniej kogoś uszczęśliwisz.
- Dostanę obciachowy sweter z aniołkiem i kamienne ciasteczka.
- Rzeczy materialne nie są najważniejsze.
- Zostanę zmuszony do rozmów na temat pogody i mojego życia miłosnego.
- Dla niej jest to na pewno bardzo ważne.
- Jak jesteś taka mądra, to tam ze mną pojedź!
- Naprawdę?!- jej twarz rozpromieniła się.
Draco zastanowił się. Właściwie...
- Właściwie czemu by nie? Na pewno jej się spodobasz.
Chwilę później poczuł ucisk z żołądku, gdy naręcze "Żonglera" wbiło mu się w brzuch pod wpływem pełnego emocji uścisku Luny.
~*~*~*~
Draco przyglądał się siedzącej naprzeciwko niego Krukonce. Luna mówiła bez ustanku, a Malfoy udawał, że słucha, co jakiś czas potakując. To nie tak, że ją lekceważył. Po prostu słuchał oczami. Podobała mu się radość na jej twarzy, błysk podniecenia w oczach. Nigdy nie sądził, że uszczęśliwianie innych jest takie proste i przyjemne. I, że ktoś może cieszyć się z czegoś tak beznadziejnego, jak wizyta u starej ciotki. Właściwie, odwiedziny u krewnej nie wydawały mu się teraz taką katorgą jak wcześniej. Będzie miał kogoś do towarzystwa, a ciotka na pewno poświęci mnóstwo uwagi Lunie. Trzeba cioci tylko zawczasu uświadomić, że nie są parą i....
Chłopak potrząsnął głową i spojrzał na koleżankę.
- Wybacz, co mówiłaś?
- Pytałam, czy chcesz pierniczka- odparła, wyciągając w jego stronę rękę z pudełkiem ciastek, które kupiła w pociągu.
- Chętnie- Malfoy wziął od niej polukrowany przedmiot o bliżej nieokreślonym kształcie i ugryzł.
Sekundę później poczuł, jak kawałki ciasta z całą siłą uderzyły o jego zęby, dziąsła i policzki, jakby w jego ustach nagle eksplodowała bomba. Mało brakowało, a wyplułby wszystko na fotel.
- Co to miało być?!- zapytał, gdy udało mu się połknąć wściekłe ciastko. Swoją drogą, było całkiem smaczne.
- To eksplodujące pierniczki Piusa Randenwurga. Uwielbiam je.
Draco spojrzał podejrzliwie na pudełko słodyczy i dyskretnie wyrzucił resztkę ciastka pod fotel.
~*~*~*~
Pierwszą rzeczą, którą Draco zdążył zarejestrować po wyjściu z pociągu, był włochaty i obszerny szal. Zasłonił mu pole widzenia i wdarł się do ust. Chłopak ledwo powstrzymał się przed splunięciem na chodnik. W nozdrza uderzył go odurzający zapach mleka i korzennego piernika. Silne ramiona miażdżyły mu żebra.
Gdy ciotka Eleonora wreszcie go puściła, na wszelki wypadek oparł się o mur i bezsilnie patrzył, jak Luna ginie w odmętach bordowego płaszcza z włochatym kołnierzem.
Po wydostaniu się z tego przedpotopowego szkaradzieństwa, dziewczyna wyglądała na lekko otępiałą, ale szczęśliwą.
Ciotka Eleonora zaczęła swój tradycyjny wywód, pełny oryginalnych zwrotów, typu "Dracusiu, jak ty urosłeś!", " Jaką masz śliczną koleżankę!" czy, rzucone konspiracyjnym szeptem "Całowaliście się już???".
Chłopak powstrzymał się od powiedzenia na głos, co sądzi o takich pytaniach. Grzecznie złapał pulchną rękę ciotki, z litością patrząc na Lunę, na której przedramieniu mocno zacisneły się ciotkowe kleszcze. Zamknął oczy, by po chwili otworzyć je w pełnym świetlistych lampek przedpokoju Eleonory Black.
Po wydostaniu się z tego przedpotopowego szkaradzieństwa, dziewczyna wyglądała na lekko otępiałą, ale szczęśliwą.
Ciotka Eleonora zaczęła swój tradycyjny wywód, pełny oryginalnych zwrotów, typu "Dracusiu, jak ty urosłeś!", " Jaką masz śliczną koleżankę!" czy, rzucone konspiracyjnym szeptem "Całowaliście się już???".
Chłopak powstrzymał się od powiedzenia na głos, co sądzi o takich pytaniach. Grzecznie złapał pulchną rękę ciotki, z litością patrząc na Lunę, na której przedramieniu mocno zacisneły się ciotkowe kleszcze. Zamknął oczy, by po chwili otworzyć je w pełnym świetlistych lampek przedpokoju Eleonory Black.
~*~*~* ~
Ciotka powiesiła swój płaszcz na stalowym wieszaku i ruszyła do kuchni, krzycząc coś o gorącej czekoladzie z pianką. Draco pomógł Lunie z jej ubraniem. Dziewczyna z zachwytem przypatrywała się bibelotom wypełniającym każdą wolną przestrzeń. Przytulny- to słowo najlepiej definiowało dom ciotki Eleonory. Kwieciste tapety, wyplatane chodniczki, koszyki, świeczniki, wieszaczki, figurki, serwetki, poduszeczki, obrazki i inne mało praktyczne przedmioty obecne były wszędzie, w ilości znacznie przekraczającej dopuszczalną normę. Młody Malfoy nie bardzo gustował w takim stylu, ale musiał przyznać, że w mroźne wieczory mieszkanie Eleonory Black było dużo bardziej przyjemne, niż zimne mury Pokoju Wspólnego Slytherinu. Zwłaszcza teraz, gdy wszystko zdobiły świetliste lampki, błyszczące choinki i magicznie kolorowe bombki. Krukonce szczególnie podobał się drewniany renifer ze świecącym nosem i ruszającymi się, migocącymi rogami. Draco chwycił ją za łokieć i wyprowadził z holu. Nie chciał, aby została tam do Wielkanocy. Po wejściu do salonu dziewczyna westnęła głośno i wyrwała mu się. Od razu podbiegła do okna i oparła łokcie na parapecie, wyglądając na zewnątrz.
Ciotka powiesiła swój płaszcz na stalowym wieszaku i ruszyła do kuchni, krzycząc coś o gorącej czekoladzie z pianką. Draco pomógł Lunie z jej ubraniem. Dziewczyna z zachwytem przypatrywała się bibelotom wypełniającym każdą wolną przestrzeń. Przytulny- to słowo najlepiej definiowało dom ciotki Eleonory. Kwieciste tapety, wyplatane chodniczki, koszyki, świeczniki, wieszaczki, figurki, serwetki, poduszeczki, obrazki i inne mało praktyczne przedmioty obecne były wszędzie, w ilości znacznie przekraczającej dopuszczalną normę. Młody Malfoy nie bardzo gustował w takim stylu, ale musiał przyznać, że w mroźne wieczory mieszkanie Eleonory Black było dużo bardziej przyjemne, niż zimne mury Pokoju Wspólnego Slytherinu. Zwłaszcza teraz, gdy wszystko zdobiły świetliste lampki, błyszczące choinki i magicznie kolorowe bombki. Krukonce szczególnie podobał się drewniany renifer ze świecącym nosem i ruszającymi się, migocącymi rogami. Draco chwycił ją za łokieć i wyprowadził z holu. Nie chciał, aby została tam do Wielkanocy. Po wejściu do salonu dziewczyna westnęła głośno i wyrwała mu się. Od razu podbiegła do okna i oparła łokcie na parapecie, wyglądając na zewnątrz.
- Gdzie my właściwie jesteśmy?- zapytała, sycąc oczy widokiem ośnieżonych sosen i świerków. W oddali malował się srebrne szczyty majestatyczny gór.
- Dom ciotki leży na zupełnym odludziu na południu Walii. Nie wiem gdzie dokładnie. Luna ponownie westchneła z zachwytu. Draco zmarszczył czoło. Nie widział w krajobrazie za oknem nic niezwykłego. Ale Krukonka wyglądała tak, jakby uważała go za najpiękniejszy widok na świecie.
- Chodźcie skarbeńki! Czekolada!- donośny głos ciotki rozległ się w całym domu.
Chłopak poczłapał do kuchni. Usiadł przy wysokim blacie i włożył do ust pływającą w czekoladzie piankę. Leniwie żuł, obserwując swoją kreweną, która rozpromieniona prezentowała Lunie girlandy z cukierkami i koronkowe firaneczki w bałwanki.
- A te szklane śnieżynki, tak, te tańczące, dostałam od mojej koleżanki- Mirandy. A te śliczne brokatowe choinki na karniszu to prezent od zaprzyjaźnionego sprzedawcy z "Esów i Floresów". Cóż za miły człowiek!
Draco znudzony sączył czekoladę, co jakiś czas przegryzając pasztecikami- dla urozmaicenia. Gdy po dwudziestu minutach ciotkowej paplaniny panna Black postanowiła zabrać gościa na górę, wolno zsunął się z krzesła i podreptał za Luną po schodach. Nie doszedł jeszcze na pierwsze( i jedyne) piętro, gdy usłyszał skrzypienie drzwi i głośny okrzyk zachwytu. Przyspieszył kroku i stanął w progu sypialni ciotki Eleonory.
Pokój był stylistycznie dopasowany do reszty domu. Na środku stało wielkie rozłożyste łoże przykryte wełnianą kapą w kolorze przygaszonego różu. A na nim leżało wszystkie dwanaście kotów mieszkających w tym domu. Draco ziewnął. Włściwie nie przepadał za kotami.
- Ach, Draco! Czyż one nie są piękne?!- zawołała Luna, głaskając jasnoszarego stwora, Merlina bodajże.
- Tak właściwie, to...
- Nie słuchaj go skarbie. Zawsze zrzędzi jak stara baba.
Chłopak rzucił na krewną pełne oburzenia spojrzenie. Właściwie miała rację. Ale nie trzeba jej utwierdzić w tym przekonaniu.
- Dracusiu, pokaż Lunie jej pokój. To ten obok twojego. Ja pędzę robić kolację.
Malfoy powstrzymał wszystkie uszczypliwe uwagi, które cisneły mu się na usta i wyszedł na korytarz. A za nim Luna z Kapciem* na rękach.
- Dom ciotki leży na zupełnym odludziu na południu Walii. Nie wiem gdzie dokładnie. Luna ponownie westchneła z zachwytu. Draco zmarszczył czoło. Nie widział w krajobrazie za oknem nic niezwykłego. Ale Krukonka wyglądała tak, jakby uważała go za najpiękniejszy widok na świecie.
- Chodźcie skarbeńki! Czekolada!- donośny głos ciotki rozległ się w całym domu.
Chłopak poczłapał do kuchni. Usiadł przy wysokim blacie i włożył do ust pływającą w czekoladzie piankę. Leniwie żuł, obserwując swoją kreweną, która rozpromieniona prezentowała Lunie girlandy z cukierkami i koronkowe firaneczki w bałwanki.
- A te szklane śnieżynki, tak, te tańczące, dostałam od mojej koleżanki- Mirandy. A te śliczne brokatowe choinki na karniszu to prezent od zaprzyjaźnionego sprzedawcy z "Esów i Floresów". Cóż za miły człowiek!
Draco znudzony sączył czekoladę, co jakiś czas przegryzając pasztecikami- dla urozmaicenia. Gdy po dwudziestu minutach ciotkowej paplaniny panna Black postanowiła zabrać gościa na górę, wolno zsunął się z krzesła i podreptał za Luną po schodach. Nie doszedł jeszcze na pierwsze( i jedyne) piętro, gdy usłyszał skrzypienie drzwi i głośny okrzyk zachwytu. Przyspieszył kroku i stanął w progu sypialni ciotki Eleonory.
Pokój był stylistycznie dopasowany do reszty domu. Na środku stało wielkie rozłożyste łoże przykryte wełnianą kapą w kolorze przygaszonego różu. A na nim leżało wszystkie dwanaście kotów mieszkających w tym domu. Draco ziewnął. Włściwie nie przepadał za kotami.
- Ach, Draco! Czyż one nie są piękne?!- zawołała Luna, głaskając jasnoszarego stwora, Merlina bodajże.
- Tak właściwie, to...
- Nie słuchaj go skarbie. Zawsze zrzędzi jak stara baba.
Chłopak rzucił na krewną pełne oburzenia spojrzenie. Właściwie miała rację. Ale nie trzeba jej utwierdzić w tym przekonaniu.
- Dracusiu, pokaż Lunie jej pokój. To ten obok twojego. Ja pędzę robić kolację.
Malfoy powstrzymał wszystkie uszczypliwe uwagi, które cisneły mu się na usta i wyszedł na korytarz. A za nim Luna z Kapciem* na rękach.
~*~*~*~