25.03.2015

Miniaturka piąta: Ruda myszka

Wrzucam wam takie tam moje pierwsze Romione w życiu. Trochę dziwne. Chcę tę miniaturkę zadedykować Zosi (z którą przez przypadek wpadłam na ten oto pomysł) oraz wszystkim, którzy tak jak ja nie cierpią Romione XD Mam nadzieję, że zrozumiecie zamysł i nie pogubicie się w imionach. Zapraszam :)

W kominku pojawiły się zielone płomienie, z który ch chwilę potem wyszli Harry, Ron i Fred. W Norze od razu zapanowała wielka radość. Kiedy Molly obściskała i wycałowała już Wybrańca i jego przyjaciela, na chłopców rzuciły się ze śmiechem siosty Weasley. Ginny oczywiście na Harrego, Hermiona trochę niepewnie na Rona. Artur poklepał piętnastolatków w po plecach, Bill uśmiechnął się do nich przyjacielsko, Charlie zmierzwił obu włosy. George odtańczył dziki taniec godowy żurawia. Wszyscy popatrzył i krzywo na Percego, który tylko sztywno uścisnął chłopcom ręce, ale nikt tego nie skomentował. Po powitaniu, wszyscy udali się na obfity obiad, szczęśliwi, że wreszcie są razem.
~*~*~*~
Hermiona zajęła miejsce obok Rona. Wydawało się jej, że zatrzymał na niej wzrok. Odruchowo zrobiło jej się trochę gorąco. 
Właściwie podobał jej się od trzeciej klasy. Lubiła te jego brązowe loki i wielkie czekoladowe oczy. I do tego był najlepszym uczniem w klasie. Z nauczycieli tylko Snape go nie lubił.
A ona? Nie wyróżniała się praktycznie niczym, no może poza swoimi płomienno rudymi włosami, które w przeciwieństwie do długich pukli jej młodszej siostry, były krótko obcięte i sterczały radośnie na wszystkie strony. Lecz to akurat lubiła. Poza tym miała brązowe oczy i kilka piegów na, trochę ja na jej gust za długim nosie. Była też bardzo wysoka jak na swój wiek. 
Ale najgorsze było to, że była taka zwyczajna! Nawet wśród rodzeństwa. Bill był przystojny, Percy ambitny, Charlie odnosił sukcesy, bliźniacy byli zabawni, a Ginny śliczna. A ona? Dlaczegóż ktoś taki jak Ron miałby zwrócić na nią uwagę? Wiedziała, że traktuje ją tylko jak przyjaciółkę. Bolało ją to, ale z drugiej strony cieszyła się, że jest dla niego kimś ważnym. Nawet w ten sposób. 
- Hermiono, podałabyś mi masło?-głos brata wyrwał ją z rozmyślań.
- Proszę Bill- powiedziała, podając mu maselniczkę.
- Synku, dlaczego Fleur do nas nie przyjechała?- zapytała Molly z dobrze udawaną troskliwością. 
- Jest chora mamo. Chyba to przeziębienie.
- W lipcu?!- Hermiona zdziwiła się. Z przeciwieństwie do swojej rodzicielki i siostry, ona naprawdę Fleur lubiła.- Biedaczka...
- Nie musisz udawać, że cię to obchodzi- wtrącił się Percy.
Dziewczyna uniosła brwi. 
- Mogę wiedzieć o co ci chodzi?
- Nie udawaj głupszej niż jesteś- odparł, nakładając sobie na talerz ziemniaków.- Wszyscy wiedzą, że jesteś zazdrosna.
Przy stole zrobiło się cicho. Hermiona poczuła się mocno poirytowana.
- Mógłbyś mówić trochę jaśniej?
- No wiesz, urodą nie grzeszysz, inteligencją zresztą też nie, bycie Gryfonką zawdzęczasz pewnie tylko nazwisku, a two....
Percy'emu przerwała duża porcja kapusty, która nagle wylądowała na jego twarzy. 
Hermiona poczuła, jak pod jej powiekami zbierają się łzy. Szybko wybiegła z jadalni, a potem bez chwili namysłu- z domu. Słońce chyliło się już ku zachodowi. Wyglądało jak złota kula na tle różowo-błękitnego tiulu, lecz dziewczyna ledwie to zauważyła. Odruchowo pobiegła do domku na drzewie, który kiedyś zbudował dla niej Charlie. Nałożone były na niego specjalne zaklęcia, dzięki którym mogły go zobaczyć tylko trzy osoby- ona, Charlie i Bill. To właśnie dwóm najstarszym braciom Gryfonka ufała najbardziej. Szybko wdrapała się po drewnianej drabince, po czym weszła przez małe drzwiczki i zatrzasnęła je za sobą. Usiadła w kąciku, podciągnęła nogi pod brodę i obserwowała zagajnik przez nieduże okienko. Po zaledwie kilku minutach, na horyzoncie pojawił się jej najstarszy brat. Podszedszedł pod drzewo na którym się znajdowała i zadarł głowę do góry.
- Hermiono! Odrygluj drzwi! Wiem, że tam jesteś!
Po paru sekundach namysłu dziewczyna zdjęła drewniany skobelek i umożliwiła Billowi wejście. Mężczyzna wdrapał się na górę, ledwo przeciskając się przez niewielki otwór. Usiadł naprzeciw swojej siosty i spojrzał na nią badawczo. 
- Hermiono... Nie powinnaś brać sobie do serca tego co powiedział Percy.
- Ale to prawda- odparła, nie patrząc na niego.
- Nie możesz tak myśleć. Zasługujesz na to, aby być w Gryffindorze. Co do niego mam jednak wątpliwości. 
- A jednak nie jestem ani specjalnie piękna, ani inteligentna. 
- Nieprawda. To, że nie jesteś kanonicznie piękna, to nie znaczy, że wcale. I nie wąż mi się mówić, że nie jesteś inteligentna, bo wtedy dopiero zacznę w to wątpić.
Hermiona przusunęła się i mocno przytuliła do brata. 
- Jedź do Hogwartu i pokaż wszystkim ile jesteś warta. A gdy zwątpisz, pamiętaj, że wszystko może się wydarzyć. Nawet to, że mama pochwaliła dziś Georga za rzucenie w Percy'ego kapustą.
~*~*~*~
Miesiąc później

-Ron, nie żeby coś, ale ten pomysł w W.E.S.Z. jest bez sensu. Nie rozumiesz, że one lubią swoją pracę i nie chcą za to wynagrodzenia?
- Jak możesz tak myśleć?- Gryfon był bardzo obużony. -Nie rozumiesz, że one nie wiedzą co im się należy i jak mogłyby żyć?!
Hermiona z westchnieniem opadła na fotel. Nie miała już siły kłócić się z przyjacielem. 
- Idę na górę- powiedziała i ruszyła w stronę schodów. Nagle usłyszała jak ktoś woła ją po imieniu. Odwróciła się. W jej stronę zmierzał Oliver Brown, Gryfon z tego samego roku. 
- Hej- powiedział uśmiechając się szeroko. - Mam takie pytanie, nie poszłabyś może ze mną do Hogesmed? Jutro? No wiesz.
Hermiona zdziwiła się bardzo. Ona? Z Oliverem? Spojrzała ukradkiem w stronę Rona. Przyglądał się im, więc dziewczyna szybko odwróciła wzrok. Właściwie... Czemu nie? Co jej szkodzi?!
- Pewnie, bardzo chętnie z tobą pójdę- powiedziała i pożegnała się.
~*~*~*~
Nie ma co ukrywać, ale Oliver nie zaliczał się raczej do osób szczególnie inteligentnych. Miał dość pogodne usposobienie i nienajgorszy wygląd, co sprawiało, że był raczej lubiany, głównie wśród dziewcząt. Miał blond loki i niebieskie oczy, a jedyne czym zadziwiał, to to, że był właścicielem białego króliczka. Mimo iż oficjalnie nie byli parą, od pewnego czasu, a dokładniej ich wspólnego wyjścia do Hogesmed, zaczął nazywać Hermionę rudą myszką, co ją wprowadzało w irytację, otoczenie w rozbawienie, a Rona z niewiadomego powodu w dziką furię. Właściwie niewiele ze sobą rozmawiali, cały czas tylko się całowali. Kiedy Oliverowi nudziło się na lekcjach, wysyłał jej słabe wiersze miłosne, które nie wzbudzały w niej nic poza zażenowaniem. Ronald z niewiadomych względów przestał się do niej odzywać. Gdy pytała o przyczynę Harry'ego, ten tylko odpowiadał wymijająco. 
Oliver był ściagącym w drużynie qudditcha Gryffindoru. Kiedyś, po wygranym meczu, pocałował ją na oczach całego domu, co wprawiło ją w niemałe zakłopotanie. Później, widziała Rona i Harry'ego rozmawiających cicho na jakiś ciemnych schodach. Coraz mniej rozumiała. Tygodnie mijały, a Hermiona czuła, że Oliver irytuje ją z dnia na dzień coraz bardziej. Czasem miała go po prostu dosyć. 
Pewnego dnia przytrafił jej się mały wypadek. Podczas lekcji Opieki nad Magicznymi Stworzeniami ktoś niechcący popchnął ją. Wywróciła się i uderzyła głową o ziemię, tracąc przytomność. Niby nic poważnego, ale gdy następnego dnia obudziła się w skrzydle szpitalnym, zastała niektóre sprawy miały się zupełnie inaczej niż wcześniej.
~*~*~*~
Obudziła się w skrzydle szpitalnym, co właściwie było do przewidzenia. Przy jej łóżku siedział mocno zmartwiony Ron. 
- Hermiono...! Żyjesz?
- Jak widać. Cześć Ron- powiedziała i uśmiechnęła się do niego ciepło. Rozglądnęła się po sali w poszukiwaniu swojego adoratora, lecz poza jej ich dwójką w sali nie było nikogo.
Ron zauważył jej spojrzenie. 
- Hermiono... Musisz wiedzieć, że ty i Oliver sobą zerwaliście.
- Naprawdę?!- dziewczyna opadła na poduszki. -Cudownie. Nareszcie. 
Chłopak trochę się zdziwił.
- Cieszysz się?
- Bardzo- odparła ze śmiechem.
Ronowi wyraźnie poprawił się humor. 
- Ile tu siedzisz?- zmieniła temat.
- Jakieś... Cztery godziny?
- Słucham? Aż tyle?!
- No wiesz... Czekałem, aż się obudzisz. 
Hermiona nagle poczuła jak robi jej się cieplej na sercu. Dlaczego ona tak długo się męczyła z tym durnym Oliverem? Po co jej on, skoro ma takiego przyjaciela? Nawet, jeśli tylko przyjaciela...
- Hej... Wszystko w porządku?- zapytał chłopak, widocznie zaniepokojony jej chwilowym milczeniem. 
- Tak- odparła zdecydowanie. - W najlepszym. 


~*~*~*~

Ostatni akapit jest raczej kiepski, ale nie miałam nastroju uczynić go lepszym. Przepraszam. Proszę o komentarze :)

P.S. Czy ktoś z was, tak jak ja, jest wielkim fanem ks. Natanka? :D



16.03.2015

Miniaturka czwarta: Nowe Pokolenie Huncwotów- Dopiec światu (część pierwsza)

Zapraszam na pierwszą część nowej miniaturki. Możliwe, że pomysł nie nowy, ale proszę, stwierdźcie to sami. Ta miniaturka oraz jej następna część będą lekko blogaskowe. Taki klimacik. Zapraszam do czytania. 

~*~*~*~
Wyobraźmy sobie, że pierwszego września 1991 roku, Harry Potter przystał na propozycję Dracona Malfoya i zgodził się zostać jego przyjacielem. Zakładamy także drugą rzecz- Lucjusz i Narcyza Malfoy w skutek tragicznego wypadku, osierocili swojego syna w tym samym roku. Przyda nam się założyć jeszcze jeden, najważniejszy fakt- przyjaźń Wybrańca z arystokratą przetrwała. I trwa nadal.
~*~*~*~
- Pssst! Harry! Psst! Idzie!
Siedemnastoletni Gryfon mrugnął porozumiewawczo do swojego blondwłosego przyjaciela na znak, że usłyszał. Poprawił okulary na nosie i zarzucił na siebie pelerynę niewidkę. Gdy tylko jego postać stała się niewidoczna, Draco wyszedł na środek korytarza, za którego rogiem przed chwilą się chował. W jego stronę zmierzała Pansy Parkinson w otoczeniu swoich kumpli- Crabba I Goyla.
Malfoy czuł, jak zawiesiła na nim swoje nienawistne spojrzenie, które ledwo mogło przecisnąć się przez gąszcz usmarowanych czymś czarnym rzęs. 
- Witaj Pansy!- zagadnął Draco, nakładając na twarz jeden ze swych sztucznych, aczkolwiek pięknych uśmiechów.
- Czego chcesz Malfoy?- zapytała wykrzywiając pomalowane usteczka w wyrazie pogardy.
- Och, mogłabyś grzeczniej złotko. To niebezpieczne, tak się do mnie zwracać.
- Doprawdy?- Ślizgonka uśmiechnęła się wrednie, a Goyle jak na zawołanie zaczął podciągać rękawy swojej szaty. Dracon nie zląkł się jednak, mimo, że przy Gregorym wyglądał jak fretka przy niedźwiedziu.
- Wiesz Pansy.... Jest taka klątwa....
- Jaka klątwa?- uśmieszek zszedł z twarzy mopsa, a jej brwi zmarszczyły się.
- A taka, że za wszystkie niemiłe słowa wypowiedziane pod adresem któregokolwiek Gryfona, będziesz musiała zapłacić.
- Uderzyłeś się Malfoy?- Parkinson odzyskała pewność siebie -To najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałam! Czy ty myślisz, że ja jestem aż taka głupia?!
- Z grzeczności nie zaprzeczę.
- Ty palancie! -ledwo Ślizgonka wypowiedziała te słowa, a ktoś pociągnął ją mocno za włosy, tak, że aż krzyknęła.
- Jak śmiesz?!- na skoczyła na Bogu ducha winnego Crabba.- Bawi Cię to?!- wydarła się, choć Vincent wcale nie wyglądał jakby mu było do śmiechu.
Draco za to śmiał się tak głośno, że aż ugięły się pod nim kolana.
- Nie śmiej się, durny klarnecie!*- ledwo Pansy krzyknęła te słowa w kierunku Dracona, kiedy w dziwnie niezgrabnym ruchu skoczyła do przodu. Zaraz potem odwróciła się gwałtownie w kierunku Goyla, z chęcią mordu wypisaną na twarzy. 
- Tu zboczeńcu! Jak śmiesz kopać mnie w tyłek!
Dracon śmiał się głośno, gdy biegł w kierunku wieży Gryffindoru, odprowadzany przez niecenzuralne okrzyki koleżanki ze Slytherinu. Cały czas słyszał echo swoich kroków. Posapywał też podwójnie. Słyszał śmiech Harrego za sobą i mimo iż był już daleko, biegł nadal jakby uciekając przed przyjacielem, nadal skrytym pod peleryną. Zatrzymali się oboje dopiero przed portretem Grubej Damy. 
- Niepochamowana brawura- wydyszał, po czym razem z widocznym już dla otoczenia Harrym, przekroczył próg.
W Pokoju Wspólnym nie było prawie nikogo. Tylko kilkoro uczniów siedziało w fotelach lub przy stolikach, odrabiając prace domowe lub plotkując. Już z daleka zauważyli dwie znajome czupryny- jedną rudą, drugą czarną jak smoła.
- Hej Neavill, siemasz Ron- rzucił Harry, zanim opadł na kanapę obok przyjaciół.
- Powiedziałbym, że mi przykro, ale cóż zrobić, skoro tak nie jest. Przegraliście zakład- powiedział z wielkim uśmiechem Dracon, opierając się nonszalancko o fotel.
Neavill westchnął.
- Ja mam być szczery, to się tego spodziwałem. Parkinson jest za głupia.
- Przepraszam, że wam przerywam, ale spójrzcie na to- powiedział Ron i wskazał głową w stronę schodów prowadzących do dormitoriów dziewcząt. Schodziła z nich właśnie Hermiona Granger, a w jej stronę zmierzał powoli Seamus Finnigan.
- Eee... Hermiono?
- Tak Seamus?
- Bo ja tak sobie myślałem... Czy może byś ze mną.. No ten.. Wiesz... Nie poszła... Na bal, znaczy się.
Hermiona popatrzyła na chłopaka takim wzrokiem, jakby właśnie zdiagnozowała u niego ciężkie zaburzenia psychiczne.
- Nie gniewaj się Seamus, ale raczej nie- uśmiechnęła się krótko i uciekła przez dziurę w portrecie.
Finnigan spojrzał zrezygnowany na nowe pokolenie Huncwotów, którzy uśmiechnęli się do niego pocieszająco. 
- Liczyłem, że może mnie się uda- przyznał.
- Nie martw się stary. W ciągu ostatniego tygodnia odmówiła równo dwunastu chłopakom- powiedział Draco oglądają swoje paznokcie.
Wszyscy zebrani popatrzyli na niego jak na wariata.
- A teraz wybaczcie panowie, ale mam sprawę do załatwienia- rzucił i pewnym siebie krokiem wyszedł z Pokoju Wspólnego.
~*~*~*~
Gdziesz może być Hermiona Granger, jeśli nie w bibliotece? To oczywista oczywistość. Tak było i tym razem. Draco poszukał trochę w kilku zakamarkach i w końcu znalazł ją, otoczoną co najmniej tuzinem ciężkich ksiąg. Zdecydowanie za dużo jak na jeden esej z historii magii.
- Hej Herm- powiedział, siadając obok niej.- Mam do ciebie pytanie.
- Tylko szybko, widzisz, że jestem zajęta- odparła, nawet na niego nie spoglądając.
- Pójdziesz ze mną na bal?- zapytał.
Hermiona wypuściła głośno powietrze.
- Sorry, ale raczej nie.
- A to czemu?
Kolejny świst.
- Ponieważ nie mam ochoty.
- A to czemu?
- A temu, że jesteś rozpieszczony dzieciakiem, którego największą rozrywką jest bieganie po korytarzach ze swoimi kumplami i doprowadzanie innych do szewskiej pasji!
- Po pierwsze, jak według ciebie mogę być rozpieszczony, skoro jestem sierotą?
- No dobrze, przepraszam.
- Po drugie, dlaczego uważasz, że robienie kawałów innym jest tylko moim zajęciem, a Harrego czy Rona o nic takiego nie posądzasz?
- Posądzam, sklerotyku. Wczoraj posądzałam i robię to praktycznie codziennie.
- No w sumie... Okay. I ostatnia wątpliwość: czy Seamus, Dean, Alex, Charles, Louis, Reul, Michael, Benjamin, Paul, Stephan, William, Joseph i Jermaine również są rozmieszczonymi dzieciakami, których ulubioną rozrywką jest bieganie po korytarzach ze swoimi kumplami i doprowadzanie innych do szewskiej pasji?
- zapytał z niewinnym uśmieszkiem.
- Skąd ty.... 
- Mam swoje sposoby.
Hermiona milczała przez chwilę, wpatrzona w uśmiechnętego od ucha do ucha Dracona. W końcu powiedziała: 
- Wiesz co fretko? Zawrzyjmy układ.
Tleniony zdziwił się tak bardzo, że aż zapomniał upomnieć Mionę za użycie jego znienawidzonego przezwiska.
- Jaki układ? - zapytał natychmiast.
Dziewczyna uśmiechnęła się triumfalnie.
- Zasady są takie. Jeśli uda ci się w ciągu jednego dnia doprowadzić do szału po jednej osobie z każdego domu, tak aby nie wiedziały, że to ty, pójdę z tobą na bal.
Blondyn roześmiał się głośno.
- Nie uważasz, że to trochę za proste?
- Uważam. Dlatego jest jeden haczyk. 
- Umieram z ciekawości.
- Podczas tego dnia, nie możesz ani razu złamać regulaminu szkolnego.
- Słucham?!
- Ani razu- powtórzyła Hermiona i uśmiechnęła się wrednie.
- Wiesz co? Dobrze. Ale pod warunkiem, że mi pomożesz.
- No chyba żartujesz!
- No weź, zgódź się... Przecież skoro nie będziemy łamać regulaminu, to co ci szkodzi? Choć raz nie bądź sztywną panną Wie...
- Wchodzę w to.
- To cudownie- odparł Draco i uśmiechnął się szeroko. - Tylko ubierz się ładnie na bal.
~*~*~*~
* W dzielnicy w której mieszkam, klarnet oznacza kogoś bardzo mało inteligentnego. Używany zamiennie z bajokiem. Ktoś wie skąd jestem? :)





~*~*~*~

Postanowiłam, że napisze kilka miniaturek o tzw. Nowym pokoleniu Huncwotów. Oto połowa pierwszej z nich. Proszę o komentarze i dziękuję za wszystkie pod poprzednim postem :)


7.03.2015

Miniaturka trzecia: Jedyne co mam do powiedzenia na temat miłości, to to, że jest ślepa.

Zapraszam na trzecią miniaturkę. Chcę bardzo podziękować za motywujące komentarze pod poprzednimi postami. Zgodnie z sugestiami- jest coś więcej niż tylko dialogi :) Tą miniaturka chcę dedykować Agacie, która dzielnie znosi moje lamenty na temat Sama-Wie-Kogo i zmusza mnie do pisania. Czasem XD

Przyjmijmy na czas tej opowieści, że nasza kochana Minerva McGonagall jest trochę starsza niż w rzeczywistości. A dokładniej, że urodziła się w 1928 roku. Dwa lata po Tomasie Marvolu Riddle.
~*~*~*~
Piętnastoletnia Minerwa szła szybkim krokiem korytarzami Hogwartu. Na zewnątrz już dawno zapadł zmrok, drzewa szumiały złowieszczo. Młoda Gryfonka wracała z biblioteki, chcąc zdążyć do wieży przed ciszą nocną. 
Co by nie mówić, panna McGanagall była ładną dziewczyną. Wysoka i szczupła, miała dość nietypowe, wyraziste rysy twarzy, wielkie brązowe oczy, malutkie usta i długie piękne włosy koloru ciemnego złota, które zawsze powiewały za nią jak sztandar. Mimo znacznego zainteresowania ze strony płci przeciwnej, Minerva nie zaprzątała sobie głowy romansami. Twardo stąpała po ziemi i była zdania, że miłość w jej wieku przyniosła by tylko rozkojarzenie i zamęt w jej poukładanym życiu. Wprawdzie była taka jedna osoba, ale... Nie. To nie wchodziło w grę.
Gryfonka szła dalej przede siebie, skupiając się na drodze, gdyż o tej porze na korytarzach było prawie zupełnie ciemno, a ona nie chciała zwracać na siebie uwagi zaklęciem Lumos. W pewnej chwili usłyszała dźwięk, podobny do tego towarzyszącego upadkowi biżuterii lub innych, lekkich metalowych przedmiotów. Zaskoczona zatrzymała się w pół kroku. Zaraz potem usłyszała ciche przekleństwo dobiegające z tej samej strony co poprzedni dźwięk. Poczuła, jak jej przedramiona pokrywają się gęsią skórką. Rozejrzała się. Na korytarzu nie było nikogo. Z duszą na ramieniu ruszyła w stronę głosu, który w tym momencie udowadniał, że zna dużo niecenzuralnych zwrotów. Nagle ucichł. Minerwa poczuła się jeszcze gorzej niż przed chwilą. Już chciała zawrócić, gdy nagle dwie silne ręce złapały ją od tyłu. Jedna zakryła usta, a druga oplotła ją tak, że miała unieruchomione obie ręce. Dziewczyna próbowała krzyczeć i wyrywać się, ale napastnik był bardzo silny. Pociągnął ją w stronę ciemnych drzwi, które otworzył kopniakiem, po czym wepchnął ją do środka. Sam również wszedł. Drzwi zamknęły się za nimi z łaskotem.
Zanim dziewczyna zdążyła stanąć pewnie na nogach, została brutalnie złapana za ramiona i odwrócona. Zamarła.
- Tom?- zapytała łamiącym się głosem.
- Minerwa?
Chłopak rozdziawił usta ze zdziwienia. Jego przydługie, ciemne loki opadły na czoło. Czarne oczy wlepione były w jej twarz. 
Po chwili, jakby w nagłym przypływie opamiętania, puścił jej ramiona. Odsunął się trochę, lecz nadal nie spuszczał jej z oczu.
- Co to miało być?- zapytała cicho.
Ślizgon przymknął oczy i przygryzł dolną wargę w wyrazie skupienia.
- Nie wymyślaj kolejnych kłamstw!- jej głos odzyskiwał normalną pewność siebie.- Choć raz, choć jeden raz w życiu powiedz mi prawdę!
Tom otworzył oczy i spojrzał na nią. Jego oczy wyrażały ból. 
- Nie mogę- powiedział.- Nie mogę.
- Dlaczego?!- krzyknęła i podeszła blisko niego.- Dlaczego nigdy nie możesz być ze mną szczery?! Dlaczego wiecznie coś ukrywasz?!
Niespodziewanie chłopak gwałtownie przyciągnął ją ku sobie i pocałował. Bardzo mocno. Z taką tęsknotą i bólem, że pod Minerwą ugieły się nogi.
- Nie mogę-  wyszeptał jej w usta.- Wierz mi, nie chciałabyś wiedzieć. Jesteś tak niewinna- jego ręka delikatnie gładziła jej policzek- Że to mogłoby cię zniszczyć.
Gryfonka poczuła jak po jej policzkach spływają łzy. Zacisnęła powieki. Dlaczego?! Dlaczego musiała pokochać akurat jego?!
- Nie płacz... Proszę, nie płacz...
Tom całował jej usta, policzki, skronie, powieki.  A ona dalej płakała. Nie wiedziała ile tak stali. Ale w końcu łzy wyschły, a usta spierzchły. Minerwa odsunęła się od Ślizgona i podeszła do drzwi. 
- Żegnaj Tom. Obyś odnalazła właściwą drogę- powiedziała i opuściła salę, zanim Riddle zdążył odpowiedzieć. Nie zobaczyła już diademu Roveny Rivenclaw, wysuwającego się z kieszeni przyszłego Lorda Voldemorta.




~*~*~*~

Dla mnie jest zdecydowanie za słodkie. Ale ja jestem taka romantyczna inaczej, więc możliwe, że to tylko moje odczucia. Proszę o komentarze :)


1.03.2015

Miniaturka druga: Póki śmierć nas nie połączy (część druga)

Ostatnia część miniaturki dramione, a raczej połączenie części drugiej i trzeciej, które dnia 25.07.2016r. musiałam uczynić. Bardzo dziękuję za komentarze pod poprzednią. Co do uwag w nich zawartych: jest to raczej jedna z niewielu miniaturek tego typu. Zapraszam do czytania.

~*~*~*~

- Draco?
- Hmn?
- Jesteś głodny?
- Raczej nie, a czemu pytasz?
- Zastanawiam się, czy tutaj można odczuwać podstawowe potrzeby.
- Mam nadzieję, że nie, bo nie wyglądasz na zbyt pożywną.
- Bardzo śmieszne, naprawdę.
- Weź wyluzuj kobieto.
- Wiesz, czyściec nie jest miejscem wywołującym we mnie przyjemne skojarzenia. Zresztą ta biel doprowadza mnie do szału.
- Mnie akurat też. Gdyby tak więcej zieleni...
- Czerwieni!
- Zieleni!
- Zieleni i czerwieni. Zadowolony?
- Tak. Życie to kompromis. Ech...
- Twoje głębokie myśli filozoficzne czasem mnie dobijają.
- Jak mamy tu przeżyć, to musisz przestać zrzędzić Hermiono.
- A ty musisz przestać rzucać sarkastyczny mi komentarzami. Draco.
- Moje imię dobrze brzmi w twoich ustach. I nie musisz się czerwienić. Naprawdę, nie trzeba.
- Patrz!
- Na co?
- Na drzewa!
- Są tam!
- Choć!
- Już idę! Nie ciągnij mnie tak. Nie ucieknie.
- Patrz! Są prawdziwe!
- Tak... Nawet pachną.
- Nigdy nie widziałam piękniejszych drzew!
- Niezłe są, ale patrz. Podłoże nadal jest białe.
- Chodźmy dalej.
- Ale po co? Drzewa wdzędzie takie same.
- Jak chcesz, to mogę cię tu zostawić.
- Nie, lepiej nie! Jeszcze nie wrócisz czy coś.
- A co, tęsknił byś?
- Wiesz, w gruncie rzeczy jesteś lepsza od samotności.
- Dzięki Draco. To było miłe. 
- Starałem się.
- Spójrz w górę!
- Niebo!
- I chmury!
- Rozejrzyj się. Nie widać już nigdzie tej białej przestrzeni.
- Jakoś za nią nie tęsknię.
- Ani ja.
- Czy to wąwóz?
- Chyba tak. Ale lepiej tam nie schodź.
- Czemu nie? Przecież nic mi się nie może stać. Bardziej martwa już raczej nie będę.
- No nie wiem. 
- Przestań marudzić. Nic nie może się stać, jeśli podejdę bliżej. Prze.... Aaaaaaa!
- Hermiono!
~*~*~*~
Cisza.
Cisza.
Cisza.
- Hermiono?! Gdzie jesteś?! Nie widzę cię. W ogóle nic nie widzę. Tu jest tak jasno! Słyszysz mnie?!
- Jestem tutaj.
- Gdzie.
- Nie...Nie wiem. Też cię nie widzę. Ale słyszę twój głos. Gdzieś blisko.
- Słyszysz to?!
- Tak! To coś jak trzęsienie ziemi! Czuję jak wszystko wibruje i trzeszczy!
- Złap mnie za rękę!
- A jak według ciebie mam cię złapać za rękę, skoro... O. Ty chyba nie masz takich problemów.
- Draco uważaj, zaraz zmiarzdżysz mi żebra.
- Wybacz. I tak na marginesie: powinnaś umyć włosy. Czuć je krwią.
- A jak według ciebie miałam to zrobić?
- Dobrze, dobrze. Nie wierć się. Wydaje mi się, że ta jasność się przeżedza. 
- Tak, masz rację... Chyba znów widać nasz las. 
- Wstawaj! Choć!
- Poczekaj Hermiono! Stój! Nie!
- Dlaczego?
- Nie mogę wstać. Coś... Coś mnie trzyma.
- Słucham?!
- Jakaś siła. Tak czy inaczej,  nie mogę się ruszyć.
- Draco, patrz! To... 
- To niebo. Idź.
- Co?
- Zostaw mnie tu i idź. Nic mi nie będzie.
- Chyba sobie żartujesz?!
- Hermiono, ja mówię zupełnie poważnie.
- Nie ma mowy! Nigdy cię nie zostawię!
- Proszę cię, nie płacz. Ja rozumiem, że mnie kochasz, ale bez przesady.
- Zaraz oberwiesz.
- Czyli nie idziesz?
- Nie.
- Myślę, że jednak zmienisz zdanie.
- Rozwiń tę myśl.
- Właśnie odkryłem, że ta siła puściła. Ej, zaraz mnie udusisz, kobieto! Choć lepiej. W końcu mamy dla siebie całą wieczność.


~*~*~*~

Proszę o opinie dotyczące całości. Następna miniaturka będzie już miała coś więcej niż dialogi XD

Lydia Land of Grafic