25.07.2016

Miniaturka dziewiąta: Jeźdźcy pośród burzy (część druga)

Ogólnie to na początku nadmienię tylko, że bardzo rozczarowana odpowiedzią na poprzednią miniaturkę, a raczej jej brakiem. Smuci zwłaszcza ilość osób, które obiecywały zaglądać, a wyszło jak zawsze. Ale koniec zrzędzenia! Dziękuję Arbuzkowi oraz BellatriX i zapraszam do czytania!

~*~*~*~
Minuty mijały wolno, skapując na asfalt. Draco ze znużeniem skrobał zdewastowaną kierownicę. Sztuczna skóra odchodziła z niej płatami, ukazując tanie, gąbczaste wypełnienie. Minął ich tir. Ozdabiajace go światła przemieniły strugi wody na przedniej szybie w odbijającą żółtawy blask taflę. Malfoy westchnął i pociągnął łyk z papierowego kubka. Kawa była zimna i gęsta od fusów, przypominała smoliste bagno. Przełknął z obrzydzeniem. Czuł się absolutnie wykończony. Potarł palcami zmęczone oczy. Powieki mu opadały, a mózg raz po raz próbował wyłączyć jego świadomość. Starał uderzyć się w twarz z nadzieją, że to go obudzi, ale nie stać go było na nic poza nieszkodliwym klepnięciem w policzek. 
- Następnym razem zdam kurs na prawo jazdy.
- Nie będzie następnego razu, Potter- mruknął i ponownie spróbował się uderzyć. Nie trafił.
- Uważam, że powinniśmy się zatrzymać, Malfoy.
- Nie ma mowy.
- Jesteś wycieńczony. Zaraz nie wyrobisz na pierwszym lepszym zakręcie. Do naszego motelu zostało jeszcze ponad sto kilometrów. Nie możemy ryzykować. 
- Nie możemy ryzykować, że coś nas dopadnie, jeśli zatrzymamy się gdzie bądź.
- Nic nie będzie musiało nas dopadać, jeśli zaraz nas zabijesz! Masz się zatrzymać na pierwszym lepszym parkingu! To rozkaz!
Mina Harry'ego była tak zacięta, a jego oczy wyrażały taką determinację, że Draco postanowił mu ustąpić. Ten wychudzony, blady mężczyzna żadko się na czymś upierał, lub wydawał Malfoyowi polecenia, ale kiedy to robił, cóż, nie ukrywajmy, zazwyczaj miał rację. 
Po nieokreślonej liczbie wilgotnych od deszczu i pełnych milczenia minut, po ich prawej stronie pojawił się zjazd na parking dla tirów. Blondyn zaparkował pod lasem, między wielką ciężarówką, a potężną, błyszczącą od wody cysterną. Wyłączył silnik i ukrył twarz w dłoniach. Poczuł, jak w jednej chwili opadły z niego wszystkie siły. Nagle jego ciało przeszył bolesny dreszcz. Zrobiło mu się przeraźliwie zimno, krew zdawała się zakrzepnąć w żyłach. Znajome, obrzydliwie lepkie palce ścisnęły mu gardło. Mięśnie mu zwiotczały, a świadomość oddalała się od niego w przerażającym tempie. Była już tylko małym błyskiem światła, gdy kościste palce złapały go za poły kurtki i potrząsnęły nim z niespotykaną, impulsywną siłą. Mocny, idealnie wymierzony cios w twarz odrzucił go do tyłu. Wraz z bólem w potylicy i piekącym policzku nadszedł widok odrapanego sufitu samochodu i mokrej, granatowej szyby. Stukot deszczu był wręcz ogłuszający. Harry chwycił twarz Draco i przyciągnął do swojej, zmuszając go do spojrzenia sobie w oczy.
- To tu jest, Potter!- jęknął blondyn histerycznie.- Czuję to! Jak nigdy dotąd! 
- W tej chwili się uspokój, Malfoy- wyszeptał brunet. Zarówno jego oczy jak i głos wyrażały pełne uspokajającej powagi opanowanie.- Nic się nam nie stanie.
Po tych słowach z trudem przepchnął drugiego mężczyznę na tylnie siedzenie i sam przecisnął się między fotelami. Owinął zupełnie biernego Malfoya kocem, oparł się o szybę i przyciągnął go do siebie. Draco wtulił twarz w czerwony sweter. Harry nie pachniał wodą kolońską, ciastem, skoszoną trawą, ani niczym równie absurdalnym. Był przesiąknięty zapachem rdzy, fast food'ów, wilgoci i dawno niepranych ubrań. 
- Wybacz mi, Potter- wyszeptał ostatkiem sił.
- Och, stul pysk.
~*~*~*~
Dracona obudziło mdłe światło wpadające przez brudne szyby furgonetki i wyciągające go z mrocznych snów. Pierwszymi myślami, które zaświtały w jego głowie, były wspomnienia wczorajszego dnia. Zdał sobie sprawę, że ciągle leży oparty o Pottera, uczepiony dłonią jednej z jego kurtek. Powoli podniósł się do pozycji siedzącej i obrzucił spojrzeniem swojego towarzysza. Podczas snu Harry znów był tylko kruchym, chudym okularnikiem. Nie było w nim już cienia mężczyzny, który wczoraj go spoliczkował i zmusił do zachowania przytomności. Odwrócił wzrok od Harry'ego i wyglądając przez okno, rozejrzał się po emanującym obojętną ciszą parkingu. Czuł, że wkrótce nadejdzie czas na nagły zwrot akcji.
~*~*~*~
- Co teraz?- zapytał Harry, przekszykując szum lejącej się wody. W stworzonej na użytek kierowców łazience było przeraźliwie zimno. Mężczyźni nieśpiesznie zmywali z ciał gęsią skórkę gorącą wodą i tanim mydłem. Byli sami w pełnej białych kafelek sali z równymi rzędami pryszniców i umywalek z pokrytymi kamieniem kranami. Mgiełka pary wodnej powoli wypełniała pomieszczenie, pokrywając zasłonki prysznicowe i płytki cienką warstwą matowej wilgoci. 
- Na początek odwiedzimy małe miasteczko niedaleko stąd. Nie mam pojęcia, czego możemy się spodziewać. 
Zaległa cisza, wypełniona tylko odgłosami rozbijających się na posadzce strumieni wody i cichym szeptem szorstkich dłoni szorujących bladą skórę. Wkrótce i te odgłosy ustały, zastąpione przez szelest grubych, przetartych ręczników. Chwilę później rozsunęły się plastikowe zasłonki, a dwóch mężczyzn z ręcznikami owiniętymi wokół bioder podeszło do umywalek.
Harrym wstrząsnął dreszcz. Mimo dużej ilości pary, w pomieszczeniu ciągle panował drażniący skórę chłód. Draco spojrzał na towarzysza krytycznie. Zawsze podczas tych nielicznych sytuacji, gdy miał okazję zobaczyć Pottera bez górnej części garderoby, nie mógł się powstrzymać przed kontemplacją jego wszystkich wystających i odznaczających się pod skórą kości. Tak nie marginesie, czuł się wtedy jak skończony idiota. Dziś więc skupił się na nakładaniu na twarz kremu do golenia, starając się nie patrzeć na drugiego mężczyznę.
- A tak w ogóle to dzięki za wczoraj, Potter- powiedział, pokrywając białą mazią podbrudek.
Harry nawet nie drgnął i szorował swoje zęby z tym nieustępliwym spokojem, który był jednym z przymiotów, które Malfoy najbardziej w nim cenił. Brunet tylko spojrzał na Dracona krótko, po czym zamaszyście splunął do umywalki. Chłodna cisza łaźni trwała dalej. Malfoy nie musiał mówić, że nie wie, co by bez Pottera zrobił. Że podziwia go za to, że nigdy nie traci zimnej krwi. Że jest wdzięczny za to, iż zawsze wyciąga go na powierzchnię, pozwala wtulić twarz w czerwony sweter, wali go w twarz bez chwili zastanowienia i bezsensownych przeprosin. Harry wiedział. Tak jak Draco zdawał sobie sprawę, że Potter bez blondyna by zwariował. Że podziwia go za okruchy nieuzasadnionej nadziei, które ciągle są w jego sercu, za niezachwioną wytrwałość, która karze mu każdego dnia pędzić pod ciemnym płaczącym niebem na spotkanie przeznaczenia. 
Obaj dźwigali na sobie ciężar przeszłości i przyszłości, klątwę złego losu, cień nad ich głowami. Te same obrzydliwe, perfidne palce trzymały ich nadgarstki, łącząc je utkanym ze złośliwości łańcuchem. Nie potrzebowali wyznań, pełnych patosu słów, obietnic, przeprosin. Oni wiedzieli wszystko. Okrutny los nie pozwolił im żyć w niewiedzy. Teraz tylko blade palce bębnią o umywalkę, wyczuwając czerwień na opuszkach.
~*~*~*~
Harry siedział  na wytartej ławce i wpatrywał się tępo w monotonnie obracający się bęben suszarki. Poza nim, w pralni "U Joego" przebywała tylko pracująca tam znudzona licealistka, lekko otyła kobieta pod trzydziestkę o wyglądzie striptizerki i poruszający się o lasce starszy mężczyzna. Zakład wyglądał, jakby czas zatrzymał się w nim co najmniej dwadzieścia lat wcześniej. Szare pomieszczenie wypełniało miarowe stukanie pralek i cichy syk suszarki. Potter spojrzał na wyświetlacz. Zostało jeszcze piętnaście minut. Znudzony wyjrzał przez oszkloną witrynę. Znów padało. Przez pokrywające szybę strugi deszczu Harry widział 7-Eleven* po drugiej stronie ulicy i zaparkowaną przed nim furgonetkę Malfoya. Kolorowy neon na dachu sklepu i zielona listwa nad wejściem były jednymi z nielicznych kolorowych akcentów na tej szarej ulicy sennego, prowincjonalnego miasteczka. 
Chwilę później przez rozsuwane drzwi wyszedł Draco z naręczem plastikowych reklamówek z logo marketu. Włożył je na tylne siedzenie i przeszedł przez ulicę jedząc drożdżówkę. Gdy wszedł do pralni, rozległ się irytujący dźwięk starego dzwonka. Blondyn podszedł do ławki, na której siedział Harry i zajął miejsce obok niego, wyciągając w jego stronę rękę z drugą bułką. Potter ugryzł duży kęs. Lekko gumiasty wypiek czuć było przemysłową chemią, ale i tak był on najlepszą rzeczą, którą brunet miał w ustach od czasu kanapek na stacji benzynowej. Żaden z mężczyzn nie odezwał się słowem. Bo i o czym  mieliby rozmawiać? Nie mieli żadnych planów. Nie możemy przygotować się na coś, czego nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Przeznaczenie mogło próbować dosięgnąć ich tuż za rogiem. Albo kpić z nich przez długie tygodnie, zanim wyciągnie swą obrzydliwą dłoń, by wyrwać im serca. Gdy ubrania w końcu się wysuszyły, poskładali je i włożyli do lekko zdezelowanej torby. Opuścili pralnię, przebiegli przez ulicę starając się omijać kałuże i już po chwili siedzieli w zardzewiałej, brudnej i starej furgonetce Malfoya, najbardziej znajomej rzeczy na tym zimnym, deszczowym świecie, dla którego już nic nie znaczyli.
~*~*~*~
- Potter- na dźwięk zaniepokojonego głosu Malfoya Harry oderwał wzrok od opakowania po drożdżówce i spojrzał na niego.- Czy to jest autostopowicz, czy mi się zdaje?
Brunet starał się dojrzeć coś przez  spływającą taflę wody na przedniej szybie. Jechali długą, płaską szosą, a w odległości kilkuset metrów od nich istotnie majaczyło coś  przypominającego człowieka. 
- Zatrzymamy się Potter.
Harry spojrzał  na towarzysza z powątpiewaniem.
- Czy właśnie na tym polega twój genialny plan?
- Tak. Wiesz co robić.
- Wiem- brunet westchnął.- Oby to nie trwało za długo.
Gdy znaleźli się na wysokości machającej ręką postaci, Draco zatrzymał samochód. Człowiek od razu okrążył auto i wskoczył na tylnie siedzenie. Trzasnęły drzwi. Malfoy i Potter odwrócili się. Obok siatek z 7- Eleven siedział młody, przemoczony mężczyzna. Był na oko w ich wieku, półdługie jasnobrązowe włosy opadały mu na ramiona mokrymi strąkami, wystając spod przetartej czapki baseballówki. Ubrany był w wielką, jeansową kurtkę i wełniany, beżowy sweter, który pod wpływem wody wydzielał drażniący nozdrza owczy zapach. Miał suche, spękane wargi i wielkie, brązowe oczy, które patrzyły z wdzięcznością to na Dracona, to na Harry'ego. 
- Hej. Serio dzięki chłopaki- odezwał się z przesadnym amerykańskim akcentem.- Uratowaliście mi życie. Jeszcze chwila i zapalenie płuc murowane.
Jakby na potwierdzenie tych słów, kichnął głośno. Malfoy skrzywił się nieznacznie.
- Tak w ogóle, to jestem Jack- uścisnął dłoń najpierw Harry'emu, później Malfoyowi.- Jadę do Cibecue, a wy? 
- My też w tym kierunku- odparł blondyn, udając pogodne zaskoczenie. Jestem Draco, a to Harry. Szkoda czasu, jedźmy. Odwrócił się i ruszył. Nie mógł sobie pozwolić na żadne porozumiewawcze spojrzenie w kierunku bruneta. Choć właściwie czy cała ta szopka miała jakikolwiek sens?
~*~*~*~
Droga była długa i monotonna. Jack nie wykazywał chęci do rozmowy. Wpatrywał się w milczeniu w deszczowe chmury z głową opartą o szybę. Chwilowo nie padało, ale niebo wciąż przypominało ciężkie kłęby dymu. Harry czuł napięcie Malfoya. Blondyn co chwila drapał się po policzku, poprawiał włosy czy wykonywał inne pozornie zwyczajne gesty, które Potterowi wysyłały jednak jednoznaczne sygnały. Po kilku godzinach nużącej jazdy Draco zjechał na stację benzynową. 
- Zarządzam przerwę- rzucił, odpinając pas. 
- Dobra. To ja się do kibla- poinformował ich Jack i wysiadłwszy z samochodu, udał się w kierunku toalet.
- Choć na zewnątrz, Potter- powiedział blondyn, po czym opuścił furgonetkę i zabrał się za tankowanie.
- Co o nim sądzisz?- zapytał przyciszonym głosem. Było to właściwie zbędne, gdyż stacja wyglądała na zupełnie wymarłą. Jedynie wiatr zabawiał się miotaniem po asfalcie zardzewiałaej puszki po Pepsi.
- Sam nie wiem. Wygląda jak przeciętny, średnio ambitny student, lubiący mecze baseballu i żeberka z piwem- odparł Harry, przecierając przednią szybę. Deszcz na powrót zaczynał delikatnie kropić. 
- Nie podoba mi się- Draco zmarszczył brwi.- Jest w nim coś... Nie wiem jak to ująć. Sztucznego? Niepokojącego? Nadnaturalnego?
Brunet spojrzał na towarzysza z wątpliwościami kryjącymi się w oczach, ale nie skomentował.
- Uważam, że powinniśmy zaryzykować- ciągnął Malfoy.
Potter odwrócił się i oparł o samochód. 
- Co przez to rozumiesz?- zapytał wolno, poprawiając kołnierz kurtki.
- Musimy poddać go próbie- blondyn odłożył dystrybutor paliwa. Spojrzał wymownie na Harry'ego.
- Kłóciłbym się, ale...- brunet tylko pokręcił głową i ruszył w stronę toalet. Zawsze nienawidził tej części. 
- Uważaj na siebie- rzucił jeszcze Malfoy, ale Potter tylko wywrócił oczami.
~*~*~*~
Harry powoli otworzył ciężkie drzwi łazienki i wszedł do środka. Śmierdziało, a po podłodze walały się zużyte papierowe ręczniki i papier toaletowy. Zanim zdążył wykonać kolejny krok, jedna z kabin otwarła się i wyszedł z niej Jack, dopinając rozporek. Dojrzawszy Pottera uśmiechnął się. Było w tym uśmiechu coś niepokojącego. Brunet przełknął ślinę czując, jak jego serce wypełnia z każdą sekundą coraz bardziej paraliżujący niepokój. Autostopowicz podszedł do umywalki najbliżej Harry'ego, ale nie wykonał w jej stronę żadnego ruchu. Stał i spoglądał w lustro, uśmiechając się do Pottera, który czuł, jak układ oddechowy przestaje mu pracować, a krew staje się gęsta jak smoła. Te oczy. Nie były już brązowe. Były przeraźliwie niebieskie. Zanim zdążył przyswoić tę informację, został przyciśnięty do ściany z tak nieprawdopodobną siłą, że zabrakło mu tchu. Poczuł się tak słaby i bezsilny jak chyba nigdy w życiu. Jego ciało było jak z betonu, niezdolne nawet do najmniejszego ruchu. Suche, spękane usta ucałowały jego szyję.
"Harry"- powiedział głos. "Znowu się spotykamy". Potter zacisnął powieki najmocniej jak umiał. Szydercza siła naparła na jego umysł, odbierając wolę walki. Usta wędrowały po jego szczęce, policzkach i szyi, a on zaciskał zęby, aby stłamścić ból, który wybuchł w jego klatce piersiowej jak bomba atomowa. Wzywał w myślach Malfoya, błagał go, żeby przyszedł, ale ciągle był sam, a stalowe obręcze zaciskały się wokół jego umysłu coraz bardziej i bardziej. Niespodziewanie poczuł, że obrzydliwie śliskie ręce puszczają go, a on upada na brudną posadzkę. Zęby zadzwonikły w brudnej ciszy. Gdy odważył się otworzyć oczy, zobaczył tylko zepsutą lampę na suficie. Niespodziewanie drzwi się rozwarły i stanął w nich Draco, jeszcze z resztką sztucznego uśmiechu na ustach. Jedno spojrzenie na Harry'ego wystarczyło, by wypadł z pomieszczenia. Potter oparł się o ścianę i starał opanować drżenie całego ciała. Niemy szloch opuścił jego usta, a on ukrył twarz w dłoniach, zaciskając powieki. Sekundy spadały jak katowski topór, szybko i z precyzją, każdym dotykiem sprawiając ból. Harry objął się rękami i czekał, zawieszony gdzieś na marginesie życia. Właśnie tak muszą się czuć osoby gwałcone, zdradzane, krzywdzone, doświadczone przez śmierć. Jakby ktoś zamknął je w szafie na sali balowej i nie pozwalał wyjść. Potter wiedział, że gdzieś tam ktoś teraz pewnie obchodzi urodziny, ktoś zaczytuje się z wypiekami na twarzy w tani romans, a ktoś inny właśnie takiego romans przeżywa. Ale on siedział na podłodze brudnej, zatęchłej toalety przy stacji benzynowej, gdzieś pomiędzy dwoma miasteczkami, o których nikt nigdy nie słyszał i które dla nikogo nic nie znaczą. Sekundy spadały, minuty spadały, a brunet siedział sam wśród chłodu kafelek. Nie słyszał, gdy drzwi otwarły się. Dopiero gdy tak dobrze mu znane ramiona zamknęły go w mocnym, braterskim uścisku, powoli zaczął powracać do rzeczywistości. 
Draco cuchnął krwią. Obrzydliwym odorem śmierci. Był nim wręcz przesiąknięty. Odsunął się nieznacznie, by spojrzeć Harry'emu w oczy. Wyglądał jak morderca. Ale... W końcu nim był, prawda? Jego ubranie naznaczone było wilgotnymi, czerwonymi plamami, włosy i twarz pokrywały ślady krwistych palców, jakby Malfoy poprawiał włosy, zapominając o stanie swoich rąk. 
- Wybacz mi, Potter- wyszeptał.
Brunet ledwo zauważalnie skinał głową.
- Zabierz mnie stąd- wychrypiał. 
Draco podniósł go do pozycji stojącej. Harry nie potrafił utrzymać się na nogach. Blondyn objął mocno chude, bezwładne ciało i razem z nim opuścił łazienkę. Prawie przeniósł Pottera przez wciąż pustą stację i otworzył drzwi furgonetki, które zaskrzypiły cierpiętniczo. Zrzucił reklamówki z 7- Eleven na podłogę i położył Harry'ego na tylnym siedzeniu. Usiadł przy nim i chwycił jego bladą, szczupłą dłoń. Cóż innego mógł zrobić?
Potter czuł, jak powoli wraca mu oddech. Krew na powrót stała się delikatna i ciepła, wyjąwszy tą, która pokrywała ściskające jego rękę palce. Ta była już na wpół zakrzepła, cuchnąca nie tylko śmiercią i bólem. Ta krew pachniała zwycięstwem.
~*~*~*~
Kilka dni później 

Draco zatrzymał się na poboczu i przeciągnął się. Deszcz póki co nie padał, niebo było w kolorze lekko zszarzałego śniegu, trawy kładły się na ziemi, pod wpływem zimnego, północnego wiatru. Malfoy wyszedł z samochodu i wciągnął chłodne powietrze w płuca. Pachniało nadzieją. Odwrócił się i gestem zachęcił Harry'ego do wyjścia z furgonetki. Ten tylko pokręcił głową i otulił się szczelniej tym pięknym, krwistoczerwonym swetrem. Draco uśmiechnął się i ponownie spojrzał na ciągnące się po horyzont równiny. Poczuł się dziwnie szczęśliwy, gdy głogowa, dziesięciocalowa różdżka z włosem jednożca** przytoczyła się do jego stóp.
~*~*~*~

* 7- Eleven to bardzo popularna w U.S.A sieć sklepów spożywczych, która z nieznanych mi powodów występuje czasem w polskich tłumaczeniach jako "Siedemset jedenaście".

** Gdyby ktoś nie wiedział- różdżka Dracona.


~*~*~*~

To koniec "Jeźdźców pośród burzy". Mimo że ta miniaturka trochę mnie wykończyła, mam lekki niedosyt. Zapewne dlatego, że w mojej głowie ciągle siedzą niewykożystane sceny (np. scena morderstwa) i wątki, a niewiadomych jest więcej niż faktów, choć tego akurat bym nie zmieniała. Oceńcie całość, wytknijcie błędy i opiszcie swoje wrażenia po tym tekście. Pozdrawiam serdecznie, życzę cudownego letniego czasu i proszę o komentarze :)

21.04.2016

Miniaturka dziewiąta: Jeźdźcy pośród burzy (część pierwsza)

Hejjj! Jak widzicie, przybywam z nową miniaturką. Nareszcie. Miałam trochę wyrzuty sumienia, że nie wywiązałam się z obiecanego terminu, ale jak już wcześniej pisałam, nie chciałam wrzucać byle jakiego badziewia :) Także prezentuję Wam to. Ten tekst różni od moich poprzednich, ale to raczej dobrze. Możecie spodziewać się wkrótce drugiej części, ale nie więcej ;)Jeśli kogoś interesują szczegóły, zapraszam na koniec. Dziękuję za pomoc Czytelniczne DP. Miłego czytania!

~*~*~*~
Deszcz walił niemiłosiernie o szyby i mocno pofalowany dach samochodu. Stara furgonetka rzęziła i trzeszczała złowrogo, jakby zaraz miała rozpaść się na kawałki na środku szosy. W oddali huczały grzmoty, ulewa zacinała tak bardzo, że Draco dosłownie nic nie widział przez przednią szybę. Zresztą przez żadną nic nie widział. Wycieraczki pracowały niestrudzenie, lecz bynajmniej nie dawało to większych efektów. Malfoya rozbolał już kark od ciągłego pochylania się do przodu, co dawało kłamliwe poczucie, że jest w stanie dojrzeć więcej. Rozprostował palce na kierownicy i oparł się o ubrany w pluszową nakładkę fotel. Reflektory samochodu świeciły blado. Czuł się wymęczony kilkugodziną jazdą w tak koszmarnej pogodzie. Nie odwracając wzroku od drogi sięgnął po leżącą na siedzeniu pasażera mapę i oparł papier o kierownicę. Co chwila spoglądał na nią, bojąc się zatrzymać spojrzenie na dłużej. Po chwili znalazł fragment, którego szukał. Jeśli się nie mylił, znajdował się już blisko zjazdu. Oby tylko go nie przegapił. Zauważenie czegokolwiek w tej cholernej ulewie graniczyło z cudem. Wytężył wzrok jeszcze bardziej, skupiając się na prawej stronie drogi. Gdy po kilkunastu minutach dojrzał rozmyty znak i tablicę, dziękował w duchu nieokreślonej sile wyższej, która dziś nad nim czuwała. Gdy tylko skręcił, odetchnął głęboko i trochę się rozluźnił. Już niedaleko.
~*~*~*~
Motel "Dusza Colorado" jawił mu się w tą deszczową noc niczym ostoja zbłąkanych, samotnych wędrowców, zapraszająca wszystkich w swe skromne progi. W rzeczywistości był to raczej stały postój tirowców, choć skromne progi miał w istocie. Draco zajechał na prawie pusty parking i zaparkował furgonetkę obok średniej wielkości ciężarówki. Gdy wyjął kluczyk ze stacyjki, samochód westchnął, jakby wyzionął ducha. Mężczyzna wyskoczył z auta, zamknął je w błyskawicznym tempie i paroma susami pokonał dzielącą go od wejścia odległość. Te kilka sekund wystarczyło jednak, by jego włosy i wierzchnia część garderoby ociekały wodą niczym niewykręcone pranie. Schronił się pod niewielkim daszkiem i otworzył wyposażone w okienko drzwi. Przez szybę sączyło się słabe światło. 
Gdy wszedł do środka, oczy stojącego za barem i recepcją jednocześnie mężczyzny zwróciły się ku niemu. Cały parter stanowiła jedna sala, w której znajdowały się stoliki, drewniane kredensy z różnymi badziewiami, owa recepcja i prowadzące na górę, wąskie schody. Ściany poobwieszane były zdjęciami baseballistów, ranczerów, byków, hokeistów, hollywoodzkich aktorek z ubiegłego wieku i innych tym podobnych obiektów. Barman stracił zainteresowanie gościem, bynajmniej nie zamierzając zaczynać i tak koniecznej rozmowy. Malfoy omiótł wzrokiem stoliki, przy których siedziało kilka osób, składających się na napakowanych tirowców i jednego, chudego mężczyzny w czerwonym swetrze. Draco podszedł i usiadł naprzeciwko niego. Harry Potter podniósł wzrok. 
- Wiedzę, że wreszcie dotarłeś- powiedział, spoglądając na Dracona znad zdecydowanie zbyt wysmażonego steku. 
- Ledwo- odparł blondyn, opierając się o niezbyt wygodne drewniane oparcie i odchylając głowę do tyłu. Opadł z sił. Najchętniej rzuciłby się od razu na łóżko, ale będzie musiał jeszcze trochę poczekać.- Myślałem, że nie dojadę.
W odpowiedzi Harry zaskrobał nożem o ogromny talerz, który wyglądał przy nim monstualnie. To był talerz zaprawionego w bojach kierowcy, a nie wychudzonego okularnika o wyglądzie mugolskiego informatyka. 
- Jak ci poszło?-zapytał Malfoy po kilku minutach ciszy.
- Kiepsko. Znalazłem kilku. Byli raczej słabi. Jakaś grupa dopiero co rekrutowanych żółtodziobów. Sam dół hierarchii. Nie mieli pojęcia o niczym. Kompletnie bezużyteczni.  Zabiłem wszystkich. 
Blondyn obojętnie skinął głową. Oparł głowę na rękach. Sztywny, koronkowy obrus pamiętający chyba czasy wojny secesyjnej wrzynał mu się w łokcie. 
- Zamówię ci coś do jedzenia- powiedział Potter, wstając. Draco przyglądał się, jak podchodzi do recepcji, mówi kilka słów do barmana i wraca do stolika. Draco bezmyślnie kontemplował jego wystające kości policzkowe, szczupłe nadgarstki, chude i kościste palce, kanciaste ramiona, których kształtu nie był w stanie złagodzić nawet wełniany sweter w pięknym kolorze nienatlenowanej krwi. Malfoy był zbyt zmęczony, by zastanawiać się głębiej, skąd biorą mu się w głowie takie artystyczne porównania. Gdy postawiono przed nim talerz, zabrał się za jedzenie, dopiero teraz odczuwając ssący w żołądku głód długiej jazdy. Harry przyglądał mu się ze znużeniem, opierając brodę na ręce. 
- Mamy razem pokój. Mało kto bierze dwójki, więc wyszło taniej. Jutro ruszamy najszybciej jak to możliwe. Czuję to, Malfoy. To jest blisko. Trzeba to unicestwić, zanim zabije nas. 
- Wiem. Wkopaliśmy się w niezłe bagno.
Gdy blondyn skończył jeść, mężczyźni wstali i ruszyli na górę po oświetlonych brudnymi kinkietami schodach. Gdy dotarli na piętro, Potter otworzył jedne z drzwi wyciągniętym z kieszeni kluczem, po czym zamknął je za sobą i Draconem. Malfoy rzucił się na pierwsze z brzegu łóżko, nie zaprzątając sobie głowy ściągnięciem butów. Szorstki koc i wielka, puchowa poduszka wydały mu się cudowniejsze niż wszystkie łoża w Malfoy Manor razem wzięte. Głuchy stukot deszczu dochodził do niego przytłumiony, jego mięśnie rozluźniły się niczym po długiej kąpieli. Jak przez mgłę zdał sobie sprawę, że Harry ściąga mu buty i stara się zdjąć mokrą kurtkę. Draco nie był pewien, czy już śni, czy jeszcze nie, ale chyba znajdował się gdzieś na pograniczu rzeczywistości i nierealnego świata pochłaniającego jego zmęczony umysł. Jak przez szybę słyszał, jak Potter wzdycha, z trudem wyciągając jego ręce z rękawów. Widział go jako czerwono-czarną plamę. Czuł, jak przysiadł na jego łóżku, lekko zdyszany po walce z kurtką. Niewiele już zostało z doskonałej kondycji ścigającego. Harry wstał i przykrył Dracona narzutą. Szybkim ruchem odgarnął z jego czoła włosy i ściągnął przez głowę swój krwistoczerwony sweter. Malfoy ostatkiem woli chciał otworzyć oczy, przyjżeć się lepiej tym przeraźliwie kościastym ramionom, wystącym z pod bladej skóry żebrom, sterczącym obojczykom nad którymi tworzyły się głębokie cienie. Jednak świat zniknął pod powiekami, a ostatnim co Draco zobaczył, był czerwony sweter przewieszony przez wezgłowie łóżka.
~*~*~*~
Gdy obudził się rano, czuł się niczym nowo narodzony. Poczucie idealnego wyspania zakłócały tylko lekko klejące się do ciała ubrania i nieumyte włosy, ale Malfoyowi to nieszczególnie psuło humor. Przez okno do pokoju wpadała szara jasność poranka. W pozycji leżącej mężczyzna był w stanie dojrzeć przez częściowo zasłonięte białą firanką okno tylko kłębiące się na niebie gęste chmury we wszystkich odcieniach popielu. Przewrócił się na drugi bok. Harry siedził na pościelonym łóżku w jeansach i białym t-shircie. Jego czarne włosy sterczały na wszystkie strony, jakby nie wiedziały szczotki od wielu dni. Słysząc skrzypienie łóżka, Potter podniósł wzrok znad notesu i spojrzał na towarzysza. 
- Hej- rzucił Malfoy, drapiąc się po lekko zarośniętym policzku. 
- Hej- Harry wstał i podszedł do niego. Gdy usiadł na skraju jego łóżka, materac ugiął się nieznacznie. 
- Która godzina?- zapytał blondyn. Drugi mężczyzna spojrzał na zegarek.
- Dziewiąta. Jak się umyjesz i ubierzesz, jemy śniadanie i zaraz ruszamy.
- Jasne. I błagam cię Potter, weź jedz więcej, bo mi się słabo robi jak na ciebie patrzę. 
Po tych słowach wyciągnął rękę i dotknął odznaczających się pod koszulką obojczyków Harry'ego. Wolno wodził po nich palcami, jakby chciał poczuć każdą nierówność kości.
- To nie patrz- powiedział brunet z ironią w głosie. Nie wydawał się być ani trochę skrępowany poczynaniami blondyna.
- No pewnie. Nawet z pod za dużego o trzy numery płaszcza wystają ci żebra. Stany ci ewidentnie nie służą. Jeszcze jeden taki rok jak ten i wrócę do Londynu w towarzystwie twoich kości.
- Jeśli w ogóle wrócimy, Malfoy. A to, że jestem chudy, to nie znaczy, że umieram. Zresztą lepiej wstań i idź się umyj. Musimy wziąć się do roboty, inaczej skończysz jako wariat. Nie sądzę, aby wyrażanie takiego zainteresowania cudzymi obojczykami było w pełni normalne.
Harry wstał i podszedł do okna.
- Przyniosłem ci z samochodu czyste ubrania, bo wczoraj zapomniałeś wziąć- powiedział.
- Dzięki. I naprawdę, zacznij się normalnie odżywiać, Potter. Widzę stąd twój kręgosłup. 
~*~*~*~
Byli ostatnimi, którzy pojawili się na dole. Wszyscy tirowcy wyruszyli przed świtem, więc mężczyźni siedzieli sami w wielkiej, zimnej sali i jedli jajecznicę z tostami. Draco wypił cztery filiżanki obrzydliwej, fusiastej kawy i poczuł, że jest gotowy na kolejne setki kilometrów. Rozliczyli się z recepcjonistą i wyszli przed motel. Na parkingu stała samotnie furgonetka Malfoya, prezentując się naprawdę smutno z pofałdowanym dachem i poprzetykanym rdzą brudno niebieskim lakierem. Harry zajął miejsce pasażera i rzucił swoją torbę na tylnej siedzenie. Draco usiadł za kierownicą i przekręcił kluczyk w stacyjce. Samochód zarzęził ponuro, ale zapalił. Blondyn wyjechał z podjazdu "Duszy Colorado" i ruszył tą samą drogą co wczoraj, tym razem oświetloną bladą szarością dnia. Po chwili znaleźli się na szosie.
~*~*~*~
Harry oparł się o szybę i podkurczył nogi. Samochód monotonnie sunął po czarnym asfalcie, turkocząc cicho. Malfoy jechał dużo spokojniej niż poprzedniego dnia. Póki co nie padało, a blondyn modlił się w duchu, aby ten cudowny stan utrzymał się jak najdłużej. Droga była monotonna, krajobraz był równie różnorodny co liście na drzewie, a stara furgonetka niewyposażona była w radio. 
- Ile to kilometrów?- przrwał długie milczenie Potter.
- Z siedemstet. Chyba coś koło tego. Po drodze zatrzymamy się na stacji benzynowej.
- Gdzie masz mapę?
- Chyba włożyłem ją do schowka.
Harry wyciągnął z pod deski rozdzielczej złożony arkusz papieru i rozłożył na swoich kolanach.
- Będziesz studiował autostrady w Nevadzie?
- Nie, zajazdy w Indianie.
- No nie. Jasny szlag.
Malfoy bynajmniej nie miał na myśli obiektów gastronomicznych w Indianie. Z rezygnacją spoglądał na przednią szybę, o którą zaczynały bębnić pierwsze krople. Harrym automatycznie wstrząsnął dreszcz. Owinął się szczelniej czerwonym swetrem. 
- Ubierz kurtkę. Wyziębisz obojczyki- powiedział Draco, nie odrywając wzroku od drogi.
- Bardzo śmieszne. Naprawdę. Odczep się od moich obojczyków.
- Nie zamierzam. Podobają mi się. Są takie... Wystające? Tak, to chyba odpowiednie słowo. 
Potter prychnął.
- Możesz je sobie wziąć.
- Chętnie skorzystam. Zawsze marzyłem o dodatkowej parze obojczyków.- powiedział Malfoy, rzucając towarzyszowi krótkie spojrzenie. Podczas kilku chwil zdąrzyło rozpadać się na dobre. - Ale teraz przydaj się na coś i odszukaj nasze położenie na mapie.
Harry zaczął studiować mapę, marszcząc brwi i raz po raz drapiąc się po głowie. Co chwila nerwowo poprawiał okulary. Wyczuwał to. Oboje to wyczuwali. Żaden z nich nie odezwał się jednak ani słowem. Oboje wiedzieli i oboje żywili żałosną nadzieję, że to co nadchodziło, ominie ich bez słowa. Potter przełknął głośno ślinę. Zbliżające się przeznaczenie uwięzło mu w gardle i ścisnęło serce. Zacisnął powieki. Czuł dotyk zimnych, śliskich palców, kpiąco gładzących jego kręgosłup. Czuł na karku obrzydliwie ciepły, lepki oddech spowijający go niczym gęsta mgła. Zacisnął dłonie na mapie. Nie doczekał się gniewnej uwagi Malfoya, krytykującej ten gest. Jego towarzysz ściskał kierownicę tak mocno, że brunet mógł przysiądz, że w sztucznej skórze powstały głębokie wgniecenia. Draco oddychał szybciej, skóra na czole i skroniach delikatnie lśniła od potu. Żyły na jego szyi uwydatniły się, a jego twarz była biała jak mleko. 
Mimo to, żaden z nich nie zaproponował przerwania drogi. To nie mugolski film. Przeznaczenie ich dosięgnie. I to już wkrótce. 
~*~*~*~

Gdy Draco zaparkował samochód na parkingu przed stacją benzynową i wyłączył auto, żaden z nich się nie poruszył. Malfoy nerwowo bębnił palcami w kierownicę, akompaniując ulewie. Harry wbił się w fotel najbardziej jak mógł i owinął swetrem jak kocem. Siedzieli w milczeniu, minuty spływały wolno po pełnej rys szybie. W końcu Draco sięgnął po kurtkę.
- Idź zapłać, ja zatankuję. Do pełna. I kup mi kanapkę. Wiesz jaką.
Potter skinął głową. Sięgnął dłonią w kierunku klamki i po chwili wachania wyskoczył z auta, i pobiegł w kierunku sklepu. Gdy drzwi rozsunęły się, uderzył go zapach parszywych fast foodów, taniej kawy i chemicznych donatów. Przeczesał ręką mokre włosy i nieśpiesznie podszedł do lodówki z daniami lunchowymi. Dokładnie przeczytał wszystkie etykietki i pooglądał opakowania, zanim wybrał bułkę z kurczakiem i kanapkę z tuńczykiem. Dokładnie te same co zawsze. Podszedł do kasy, wolno oglądnął znajdujące się tam słodycze, położył na ladzie czekoladę z orzechami, zamówił dwie kawy i podał objętość oraz rodzaj paliwa. "Otwórzcie się"- błagał w myślach, gdy kasjerka pakowała jedzenie do plastikowej reklamówki. "Błagam, otwórzcie się". 
Otworzyły się. Harry usłyszał mokre kroki zmierzające w jego kierunku. Gdy poczuł na łokciu znajome, szorstkie opuszki palców, odetchnął z ulgą. Ekspedientka poszła zrobić kawę, a on odwrócił się do Dracona.
- Co tak długo?- zapytał. -Myślałem, że tu zaraz wykwituję.
- Błagam cię Potter, nie dajmy się zwariować. 
- Chyba żartujesz. Gdyby to coś dopadło najpierw ciebie, chyba rzuciłbym się pod koła. Zresztą, cóż to byłby za egoizm z twojej strony. Umrzeć i pozostawić mnie samego w oczekiwaniu na rzeź. 
Harry podniósł rękę i odgarnął z czoła blondyna wpadające mu do oczu, ociekające wodą włosy. 
- Nie poprawiasz sytuacji, Potter. Co ma być, będzie. Uciekniemy lub nie. Ale razem to zaczęliśmy i razem to skończymy. Nasze losy są ze sobą powiązane jak nitki w twoim swetrze. 
Ekspedientka postawiła kawy na ladzie. Mężczyźni wzięli je i wyszli ze sklepu, pokonując dzielącą ich od samochodu odległość w błyskawicznym tempie. Gdy znaleźli się znowu w suchym wnętrzu furgonetki, przez krótką chwilę towarzyszyło im naiwne poczucie bezpieczeństwa, które zniknęło równie szybko, jak się pojawiło. Harry włożył swoją kawę między kolana i wyciągnął z siatki kanapki, bułkę z kurczakiem podając blondynowi. 
- Co teraz?- zapytał między jednym kęsem a drugim.
- Do następnego miejsca postoju zostało nam trzysta kilometrów. Nie wiem, czy zdążymy przed nocą.
Ta informacja zawisła w powietrzu, dusząc jak gaz.
- A gdybyśmy znaleźli coś bliżej?- Harry sam nie wierzył w swoje słowa, jego głos był niepewny i cichy. 
- Nie ma mowy- wybełkotał Draco, żując.- Nie możemy ryzykować. 
Brunet nie spodziewał się innej odpowiedzi. Zresztą, paradoksalnie słowa Malfoya przyniosły mu ulgę. Był już wyczerpany wieczną ucieczką przed ścigającą ich klątwą. Naturalnie nie miał zamiaru się poddać. Ale nie miał już siły pędzić na złamanie karku jak wtedy, gdy to wszystko się zaczęło.
Blondyn zwinął w kulkę papierową torebkę po kanapce i cisnął ją na tylne siedzenie. Upił łyk kawy, włożył kubek w uchwyt i uruchomił furgonetkę. Gdy wyjechali z parkingu, światła stacji benzynowej zamigotały nerwowo.
~*~*~*~

- Nie możesz podkręcić ogrzewania? Zaraz tu zamarznę.
Gdyby nie beznadziejność sytuacji, w której się znaleźli, Draco uznałby, że zwinięty w kłębek Harry, opatulony dwoma kurtkami, szalikiem i kocem, wygląda rozbrajająco zabawnie.
Ale nie wyglądał. W ciemnym wnętrzu samochodu, wychudzony, młody mężczyzna z cieniami kropli na policzkach, trzęsący się z zimna i podświadomych obaw, wywoływał posępne uczucia. Zmrok zapadł jakąś godzinę temu, wciągając uciekinierów w swój nieoczywisty świat.
- Jest włączone na maksa- Malfoy uderzył dłonią w zestaw pokręteł, jakby miało to cokolwiek pomóc. W odpowiedzi Potter zadrżał. 
Deszcz i błysk. Deszcz. Deszcz i grzmot. Deszcz. 
Blondyn owinął szczelniej szyję szalikiem. Odczuwał już skutki długiej, wyczerpującej jazdy. Bolały go oczy, ręce i kark, był zmęczony nieustanną koncentracją na drodze. 
- Chcesz czekolady?- zapytał Harry, wyjmując z kieszeni kurtki tabliczkę. 
- Jasne- Malfoy przeczesał dłonią włosy.- Daj mi pół od razu, jeśli możesz.
Nagle przed samochodem błysnął mu jakiś ruchomy obiekt. Odruchowo nacisnął klakson i hamulec, usłyszał jak brunet przeklina cicho. Serce mu stanęło, gdy coś uderzyło w przód samochodu. Furgonetka stanęła. Draco oddychał głośno, krew pulsowała z nim ze zdwojonym ciśnieniem. Harry zamarł z tabliczką czekolady w dłoni. Oboje wpatrywali się w dolną część przedniej szyby.
- Wysiadam- powiedział blondyn. Już sięgał do klamki, gdy nagle brunet zacisnął dłoń na jego przedramieniu z taką siłą i determinacją, o jaką Malfoy nigdy by go nie podejrzewał. 
- Ani mi się waż- wycedził przez zaciśnięte zęby.- Zablokuj drzwi. W tej chwili.
Blondynowi nawet nie przyszło na myśl, żeby się sprzeciwić. Z chwilą gdy naciskał przycisk na drzwiach, coś zaczęło poruszać się przed maską samochodu. Człowiek. Wstawał powoli, gramoląc się na nogi. Draco wpatrywał się w niego jak zahipnotyzowany. W świetle reflektorów było widać jego zniszczoną, sztruksową kurtkę, zarost na nalanej twarzy i wełnianą czapkę. Nagle nieznajomy odwrócił głowę i spojrzał centralnie na nich. Mimo iż blondyn czuł, jak przeraźliwie niebieskie, szydercze oczy wkręcają się w jego umysł, odnosił wrażenie, że Potter czuje dokładnie to samo. Nie był w stanie się poruszyć, zamarł z ręką w połowie drogi do kierownicy. 
- Jedź Malfoy! Do jasnej cholery, jedź! 
Zanim Draco zdążył przetworzyć ten komunikat, Harry przycisnął go biodrem do drzwi, wciskając się na fotel kierowcy. Nacisnął pedał gazu, a furgonetka gwałtownie ruszyła do przodu pod nieco dziwnym kątem. Po kilku sekundach Malfoy zdał sobie sprawę z szybkiej zmiany przebiegu wydarzeń i chwycił z całej siły kierownicę. Potter ciągle trzymał mogę na gazie, choć z mniejszą siłą. Draco odszukał pedał hamowania. Ich nogi były splątane niczym splot swetra, co bynajmniej nie ułatwiało zapanowania nad pojazdem. Nagle samochód odrzuciło w bok. Wypięty z pasów Harry z całej siły grzmotnął o drzwi pasażera, wydając przy tym jęk bólu. Malfoy ledwo powstrzymał się, aby nie odwrócić wzroku w jego stronę. Starał się zapanować nad pojazdem, wykonując skąplikowane manewry kierownicą i naciskając pedały w różnych konfiguracjach siłowych. W końcu samochód powrócił do właściwej pozycji. Blondyn zwolnił trochę, ale bał się zatrzymać. Odetchnął głośno. Udało się. Spojrzał na Harry'ego. Mężczyzna opierał się o drzwi, dysząc ciężko. 
- Żyjesz, Potter?- jego głos był rozedrgany i cichy. Gdyby nie wiedział, że należy do niego, nigdy by na to nie wpadł.
- Chyba tak- wysapał brunet. Wygiął swoje plecy w łuk, krzywiąc się i dotykając lędźwi.- Trochę przywaliłem w te drzwi, ale nie jest źle.
Draco odetchnął. Żyła na jego skroni pulsowała, a ręce trzymające mocno kierownicę drżały jakby miał dreszcze, ale zaczynał powoli odzyskiwać panowanie nad sobą. 
- Nie będę pytać, co to było. Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Może i niewiedza nie chroni, ale przynajmniej nie śni się po nocach. 
- I tak bym ci nie odpowiedział. Nie wiem- odparł słabo brunet.- Ale gdy wrzeszczałem, a ty nie odpowiadałeś, myślałem, że już po tobie. 
- Słyszałem twój ostatni krzyk.
- Zawołałem cztery razy. "Malfoy!", " Malfoy, rusz się! ", " Jedź" i "Jedź Malfoy! Do jasnej cholery, jedź!". Choć wszystko mogło zlać się w jedno. Teraz te słowa pulsują we mnie.
- Słyszałem tylko ostatnie dwa zdania. Chwała ci, Potter, że miałeś większą kontrolę nad sobą. 
- Nieważne- jego głos był tak cichy, że Malfoy ledwo go dosłyszał. - Obyśmy przeżyli tę noc.
~*~*~*~
Draco wyszedł z łazienki i przetarł twarz dłońmi. Podczas brania prysznica drżał jak w febrze. Jego ręce nadal dygotały, odmawiając posłuszeństwa. 
Harry leżał pod kołdrą w swoim krwistoczerwonym swetrze. Oczy miał zamknięte, ale blondyn wiedział, że nie spał. Zaciskał palce na kołdrze, jego oddech był nierówny i nerwowy. Malfoy zgasił palącą się między łóżkami lampkę. W pokoju zapanowała kompletna ciemność. Starając się nie potknąć, odnalazł drogę do łóżka i wszedł się pod kołdrę. Wsunął ręce pod sweter Harry'ego i objął go w pasie, przyciskając jego ciało z całej siły do własnego. Poczuł, jak skóra bruneta pokrywa się gęsią skórką, a jego mięśnie automatycznie się napinają. Wrażenie to jednak szybko ustąpiło, a Potter wypuścił powietrze przez nos, układając się wygodniej. Chwycił dłonie Draco, jakby chcąc zatrzymać je oplecione wokół własnych bioder. Jego oddech uspokoił się nieco. Oboje bali się jednak odezwać, obawiając się, że nawet szept zabrzmiałby z pełnym ciemności pokoju niczym przeraźliwy wrzask. Draco poczuł, jak sam się uspokaja. Trzymające Harry'ego ręce drżały mniej, a owiewający kark bruneta oddech stał się bardziej wyrównany. Bliskość drugiego człowieka- bliskość człowieka, z którym splotło się swój los, dała im obojgu chwilowe i delikatne poczucie bezpieczeństwa. Blondyn zacisnął powieki. Oby to nie była ich ostatnia noc.
~*~*~*~
Ranek przybył chłodny i mglisty, szepczący między konarami nagich drzew. Zanim Draco otworzył oczy, czuł jego dotyk na policzkach, pełen niepokoju i wyczekiwania. Malfoy podniósł wolno powieki, zaczynając na powrót odczuwać każdy mięsień swojego ciała. Spał w tej samej pozycji, w której się położył, przyciśnięcięty do pleców Harry'ego, z twarzą w jego swetrze. Rozprostował palce i przesunął je w górę, dotykając żeber drugiego mężczyzny. Przesuwał opuszkami wzdłóż przestrzeni między nimi, naciskał kolejne kości, wystające spod cienkiej skóry jak stalowe obręcze. Potter nie poruszał się, choć Draco wyczuwał jego świadomość.
- Zabieraj łapy od moich żeber- powiedział w końcu, gdy Malfoy zaczął wystukiwać na nich rytm paznokciami.
- Masz lekko opóźnioną reakcję, Potter. 
- Po prostu byłem ciekawy, na jaki kretyński pomysł wpadniesz.- Harry ściągnął z siebie ręce Malfoya i odwrócił się do niego twarzą. Nic poza cieniami pod oczami nie zdradzało pozornie jego wyczerpania. Jednak Draco zdążył podczas ostatniego roku poznać go na tyle, aby widział i wiedział co dzieje się w umyśle Pottera. 
Milczeli. Harry wpatrywał się w Dracona z bólem i troską, Dracon w Harry'ego z pewnością siebie i wyczekiwaniem.
- Malfoy... To wszystko moja wina. To przeze mnie to się zaczęło. Nie powienienem był...
- Och, stul pysk.
Zaskoczony tymi słowami brunet rzeczywiście umilkł, lekko zbity z tropu.
- Nie zajmujmy się pierdołami. To co się stało, nie było niczyją winą i nie waż mi się twierdzić inaczej. Mam plan, Potter. Wymyśliłem go właśnie w tym momencie i zdradzę ci, że jest genialny. Wprawdzie możemy oboje zginąć, ale to nieistotne. Trzeba zaryzykować. Więc błagam cię, porzuć te melancholijne rozważania i przygotuj się do drogi. 
Malfoy poderwał się z łóżka, w pełni ocucony nadzieją. Wstąpiły w niego nowe siły, jego ciało rwało się do biegu czy czegokolwiek co spożytkowałoby jego energię. Na razie musiał zadowolić się myciem się, goleniem i szorowaniem zębów jednocześnie. Uśmiechnął się półgębkiem do swojego odbicia w lustrze i zamaszyście splunął do umywalki. To nie będzie ich ostatni dzień.
~*~*~*~

Do napisania tej miniaturki zainspirowała mnie piosenka Raiders of the storm zespołu The Doors. Miałam wizję i od razu wiedziałam, że historia musi być o Draconie i Harrym. Przepraszam tych, którzy czekali na coś damsko- męskiego. Następnym razem się postaram :) Proszę o napisanie w komentarzach, czy udało mi się utrzymać klimat- bardzo się starałam. I oczywiście opiszcie mi swoje ogólne wrażenia. Do zobaczenia!



31.03.2016

*Ogłoszenie*

Wiem, że nowa miniaturka miała być do 20.03.2016r. Ale o ile na początku na drodze stanął mi brak czasu, to teraz cierpię na lekkie bezwenie. Mam zaczęte dwie miniaturki, ale do żadnej nie czuję niczego głębszego, a nie chcę kończyć na siłę czegoś, co nie nie bardzo mi się podoba. Obecnie gorączkowo poszukuję inspiracji i mocnego kopa, który by napędził mnie do pisania nowego tekstu. Bardzo przepraszam na wszystkie opóźnienia. Liczę na waszą cierpliwość, wierność i uczciwość małżeńską ewentualnie też.
Buziaczki
~Panna Drappelllalallala


31.01.2016

Miniaturka ósma: Chyba się w panu zakochałem, panie Malfoy

Przybywam z nową miniaturką. Tym razem o nietypowym pairingu- Lucjusz Malfoy X James Potter. Mam nadzieję, że choć części przypadnie do gustu ;)

~*~*~*~
- Widzę, że nie umarłeś, Potter.
- Oj Malfoy, jesteś mistrzem dedukcji- Gryfon wyszczerzył się w swój zwykły sposób i rzucił torbę na ławkę. - A co, martwiłeś się?
- Jak nigdy. Nie spałem po nocach, drżąc o twoje życie.
- Schlebia mi, że jaśnie pan Malfoy tak się o mnie troszczy.
- Ciesz się póki możesz, Potter- Lucjusz uśmiechnął się pod nosem i usiadł obok Jamesa.
- Jakby nie patrzeć, jesteś ofiarą losu, Potter- szepnął Ślizgon parę minut później, gdy razem ważyli wywar żywej śmierci. 
- Nie moja wina, że pomyliłem eliksiry. Każdemu może się zdarzyć.
- "Pomyliłem eliksiry i spędziłem tydzień w skrzydle szpitalnym z ciężkim zatruciem pokarmowym" rzec chciałeś- poprawił go z ironią.
- Jeszcze jedno słowo i napoję cię zawartością tego kociołka.
- Skoro przyłożyłeś rękę do tego wywaru, to równie dobrze mogą mi wyrosnąć skrzydła wróżki.
James nagle się rozkaszlał, charcząc ze śmiechu. 
- Zwizualizowałem to sobie- powiedział, gdy już się uspokoił.
Lucjusz uśmiechnął się pobłażliwie pod nosem, jak to miał w zwyczaju w kontaktach z Gryfonem. 
- Evans się na ciebie gapi- syknął chwilę później.
- Niech się gapi. Mam już jej serdecznie dosyć.
Ślizgon spojrzał zdziwiony na kolegę z ławki. 
- Co tak na mnie patrzysz?! Cholera, sześć lat próbowałem ją poderwać! Sześć lat! A ona mnie traktowała jak kompletnego bezmózga i jeszcze się obściskiwała z tym przetłuszczonym Snapem, żeby mnie wkurzyć! Co za podłość! Więc ostatnio mówię do Syriusza: "Łapo, tak być dalej nie może! Ja też mam godność!" A ten na to:" Rychło w czas James! Namawiam cię do tego od końca drugiej klasy! Jestem z ciebie dumny, bracie!" No i rzuciłem to wszystko w cholerę! A teraz się gapi, bo wie, co straciła! 
Chłopak zaczął wymachiwać wściekle chochlą, a Lucjusz starał się stłumić śmiech.
- Cisza! Malfoy, Potter, zaraz zarobicie szlaban!- Slughorn podniósł głowę znad sprawdzanych prac, co zdażało się stosunkowo rzadko.
- Przepraszamy panie profesorze! Będziemy już grzeczni jak dwa hipogryfy!- odkrzyknął James, na co większość klasy z Malfoyem włącznie westchnęła pobłażliwie lub wywróciła oczami.
- Tak czy inaczej, też uważam, że dobrze zrobiłeś, a rzadko się z Blackiem zgadzam- w głosie Lucjusza dało się słyszeć dziwną ulgę.
- Dzięki. A co z tobą?
- Co masz na myśli?- chłopak się wyprostował.
- No, masz jakąś laskę na oku? Nigdy cię z żadną nie widziałem.
- To raczej nie dla mnie- odparł Ślizgon dziwnie bezbarwnym głosem, skupiając się na mieszaniu wywaru.
- Jak to nie dla ciebie?! A dla kogo?! Przecież możesz mieć każdą!
Lucjusz wreszcie na niego spojrzał, unosząc pytająco jedną brew.
- Przecież z twoim wyglądem...
- Co z moim wyglądem?- przerwał mu Malfoy.-Przecież to ty uchodzisz za tego boskiego Gryfona z lokami. Co niby jest takiego w moim wyglądzie?
Brunet przyjrzał się Ślizgonowi. Powiedział to co powiedział raczej odruchowo, gdyż o urodzie potomka Malfoyów krążyły w Hogwarcie różne opowieści. Nigdy jakoś sam się na tym nie skupiał. Ale teraz zawiesił na Lucjuszu wzrok. Długie do ramion, lekko falujące włosy w kolorze platynowym, przenikliwe stalowe oczy, w których często gościły iskierki pełnego ironii rozbawienia. Wąskie i niesymetryczne, ale na swój sposób niezwykłe wargi, które często zdobił charakterystyczny półuśmiech, mocno zarysowane kości policzkowe, przedziwny, krzywy nos, który jednak idealnie komponował się na bladej twarzy i nadawał jej lekko szaleński wyraz. Ślizgon nie był specjalnie umięśniony, ale nadrabiał to imponującym wzrostem, który razem ze szczupłą sylwetką, długimi, cienkimi palcami i całą niezwykłością swojej twarzy i lśniących włosów nadawał mu odrealniony i niesamowity wygląd.
Z niewiadomych powodów James poczuł się dziwnie nieswojo, po dokonaniu tych wszystkich obserwacji. Nagle poczuł, że robi mu się gorąco na twarzy. A Lucjusz ciągle wpatrywał się w niego tym dziwnym, niemożliwym do przeniknięcia spojrzeniem.
- Mam ci wymienić?- zapytał brunet słabym głosem, patrząc prosto w stalowe oczy.
- Jakbyś mógł- Ślizgon ciągle na niego patrzył, a jego spojrzenie stało się jeszcze bardziej intensywne, jeśli to w ogóle możliwe.
James z  trudem odwrócił wzrok i wziął do ręki przed chwilą pokrojony składnik.
- Dużo dziewczyn uważa cię za przystojnego- powiedział, dodawszy do mikstury zawartość swojej dłoni. Mógł... Nie. Chciał powiedzieć znacznie więcej, ale to bezbarwne zdanie było jedynym, co przeszło mu przez gardło. Czuł, jak to dziwne spojrzenie szarych oczu wypala mu skórę. Dzwonek okazał się wybawieniem.
~*~*~*~
James przewracał się z boku na bok, zakrywał głowę poduszką, kołdrą, wiercił się i kręcił. Był środek nocy, a on nie mógł zasnąć odkąd położył się kilka godzin temu. Zza kotar dobiegało go stłumione chrapanie Syriusza, równy oddech Remusa i miarowe mlaskanie Petera.
On sam dyszał ciężko, jak po wyjątkowo męczącym treningu. O co w tym do jasnej cholery chodzi?! Malfoy. Lucjusz Malfoy. Jego obraz ciągle stał Gryfonowi przed oczami, budząc jednocześnie lęk i fascynację. James czuł, jak pulsuje mu żyła na skroni. Nic nie rozumiał. Kompletnie nic. A najdziwniejsze było to, że kiedy Malfoy przewiercał go tym swoim kosmicznym spojrzeniem, Gryfon miał wrażenie, że ten drugi wie wszystko, kiedy on sam dławił się niewiedzą. Nie miał pojęcia, skąd wzięły się dziwne emocje, które zaczął budzić w nim Ślizgon, zmianę jego zachowania (a może się Jamesowi tylko wydawało) i całą absurdalność swoich lęków i niepokoi. 
Przewrócił się na plecy i wypuścił głośno powietrze. Dowie się o co w tym wszystkim chodzi. A wyjaśnić mu to będzie mogła tylko jedna osoba.
~*~*~*~
Była godzina 21.30. James Potter szedł szybko w kierunku biblioteki. Jedną z niewielu rzeczy, które wiedział o swoim znajomym ze Slytherinu było to, że w każdy piątkowy wieczór chodził do biblioteki. Czuł, jak ze zdenerwowania pocą mu się ręce. Musiał przyznać, że bał się tej rozmowy. A najbardziej tego, że okaże się, że to wszystko było jego urojeniem. Miał wrażenie, że został włączony w dziwną tajemnicę, która nie do końca została mu wytłumaczona. Gdyby okazało się, że wszystko sobie wymyślił, nie uwierzyłby, nie mówiąc o tym, że wyszedłby przed Malfoyem na kretyna. Gdy od biblioteki dzielił go już tylko jeden zakręt, usłyszał trzask zamykanych drzwi i zbliżający się do niego stukot butów. Zatrzymał się. Zza rogu wyszedł Lucjusz. Gdy zobaczył stojącego na środku korytarza Gryfona, na jego twarzy odmalowało się zdziwienie.
- Co tu robisz o tej porze, Potter?
- Szedłem do biblioteki- odparł zgodnie z prawdą.
- Ty?- blondyn podrapał się po przedramieniu, a na jego usta wpłynął charakterystyczny uśmieszek.
- Do ciebie- wydukał James, czując jak robi mu się gorąco. - Chcę pogadać- dodał szybko.
- Okay- odparł powoli Ślizgon.- To mów.
James oparł się o ścianę i odetchnął najdyskretniej jak potrafił. 
- Nie wiem, jak to powiedzieć. Nie chcę, żebyś pomyślał, że zwariowałem- James patrzył na buty blondyna, który stał teraz przed nim. Gryfon czuł nikły zapach wody kolońskiej i jego oddech na twarzy. Nawiedził go kolejny przypływ gorąca.  - Ale mam wrażenie, jakby wydarzyło się między nami coś dziwnego. Coś, co nie do końca rozumiem.
Odważył się podnieść oczy i spojrzeć na twarz Lucjusza. Jego oczy patrzyły na niego z dziwną, łagodną fascynacją. Wyrażały coś na kształt... Zrozumienia? Mocny cień padł na połowę jego twarzy, uwypuklając krzywiznę nosa i nadając Malfoyowi jeszcze bardziej nieziemski wygląd. Jego niesymetryczne usta były lekko rozchylone. James wpatrywał się w nie jak zahipnotyzowany. Nie mógł oderwać od nich wzroku także wtedy, gdy zaczęły się powoli zbliżać do jego własnych. Zmiękły mu nogi. Miał wrażenie, że utrzymuje się w pionie tylko dzięki ścianie. Gdy usta  Lucjusza delikatnie przylgnęły do jego, doznał olśnienia. Już rozumiał wszystko. Cholera, to jest to. 
Pocałował Malfoya z taką pasją, że wręcz wyczuł jego zdziwienie. Ostrożnie przyłożył dłoń do rozpalonego policzka Ślizgona, który zdecydowanym ruchem wplótł palce we włosy Jamesa, któremu przeleciało przez myśl, że zaraz zemdleje i to będzie jego koniec. To szaleństwo. Wielkie, niewyobrażalne s z a l e ń s t w o. W nagłym przypływie emocji oderwał się od Lucjusza. Wyswobodził się z jego objęć i kilka razy odetchnął głęboko. Nie patrząc na Ślizgona ruszył korytarzem, nie zwracając uwagi na kierunek. Czuł na plecach spojrzenie Malfoya, dopóki nie zniknął za zakrętem.
~*~*~*~
Lucjusz Malfoy bez słowa wszedł do klasy i zajął miejsce obok Jamesa. Przez całą lekcję siedział idealnie wyprostowany, patrząc przed siebie. Co chwila ściskał i rozprostowywał palce, poprawiał włosy i wykonywał mnóstwo nerwowych gestów. Gryfon natomiast całą historię magii przeleżał na ławce, w czym właściwie nie było niczego dziwnego. 
Gdy tylko zadzwonił dzwonek, oboje równocześnie chwycili torby i wyszli z klasy. James ruszył spokojnym krokiem w kierunku klasy do transmutacji. Z ulgą i bez zdziwienia poczuł, jak ktoś chwyta go za ramię. Odwrócił się i spojrzał z nadzieją na Ślizgona. Nie wiedział, co pragnie usłyszeć. Bał się swoich pragnień.
- Potter... Jeśli chcesz, możemy udawać, że to się nigdy nie wydarzyło. Możemy zapomnieć. 
Gryfon spojrzał w stalowe oczy. Zobaczył w nich cały szereg emocji i zrozumiał, że teraz wszystko zależy od niego. To co powie, zadecyduje o wszystkim. Nie wiedział, czy był na to gotowy. Wczoraj długo o tym myślał. To było wariactwo. Szaleństwo, którego nigdy nie brał pod uwagę w swoim życiorysie, coś, co nigdy nie przeszło mu nawet przez myśl. Jedyne, czego był pewny, to to, że nie może okłamywać samego siebie. Na niektóre rzeczy nie mamy żadnego wpływu, a wszystko zależy od tego, co z nimi zrobimy. On się bał. Tego, co może z tego wyniknąć, jak to się rozwinie i skończy. Ale przynajmniej będzie szczery. Względem siebie i względem Lucjusza.
- Ale ja nie chcę o tym zapominać, Malfoy. Nie do końca wiem, co właściwie miało miejsce, ale wiem, że nie chcę o tym zapomnieć.
Ponieważ bał się reakcji Ślizgona, niezależnie jaka by była, odwrócił się szybko i wkrótce zniknął w tłumie uczniów.
~*~*~*~
Kilka godzin później

- Jak tam Potter?
- Zadałeś to pytanie, tylko po to, żeby rozładować atmosferę, prawda?
- Tak. I żeby jakoś zacząć. 
- Chyba powinniśmy o tym pogadać, prawda?
- Sądzę, że tak. Ale niekoniecznie na środku korytarza. Za dużo rzeczy ostatnio przerabiamy na korytarzu.
Wskoczyli na właśnie odsuwające się schody i już po chwili byli na czwartym piętrze. Ruszyli jednym z korytarzy, ale nie bardzo mieli pomysł, co zrobić dalej. 
James otworzył zaklęciem pierwszą lepszą klasę. Zawsze się dziwił, że większość zamków w Hogwarcie jest tak słabo zabezpieczona. 
Tej sali chyba dawno nikt nie odwiedzał. Wszystko pokrywała niewyobrażalna warstwa kurzu i pajęczyn. Przez brudne i zmatowiałe szyby wpadało niewiele światła, przez co w sali panował ciężki półmrok. 
Lucjusz próbował wytrzeć jedną z ławek szmatą, która dawno porzucona leżała pod ścianą. Jego poczynania były jednak z góry skazane na porażkę, ponieważ materiał był równie brudny jak wszystko inne w tej klasie, a na dodatek dziurawy. Z westchnieniem odłożył szmatę na miejsce i oparł się o ławkę, starając się dotykać ją jak najmniejszą powierzchnią ciała. James natomiast bez większych oporów wskoczył na stolik obok i usiadł na nim ze skrzyżowanymi nogami. 
- Jak powinniśmy zacząć?
- Nazywam się James Potter, miło mi. Chyba się w panu zakochałem.
Ślizgon spojrzał na niego zszokowany. Prawie niezauważalnie ścisnął mocniej założone na piersi ręce.
- Nie uważasz, że za wczesnie na takie oświadczenia, Potter?- głos mu lekko drżał, z czego ewidentnie nie był zadowolony.
- Nie chcę, żeby to zabrzmiało jak wyrzut, ale to ty to zacząłeś, Malfoy. I nie wmówisz ani mi, ani sobie, że nic się nie wydarzyło. 
- Nie mam zamiaru- blondyn zapatrzył się w jedno z brudnych okien.- Ale nie jestem pewny, czy nie wyolbrzymiasz tego, co się stało.
- Malfoy- zdecydowany głos Gryfona sprawił, że Lucjusz na niego spojrzał. - Wierz mi, całowałem się nie raz. Zgoda, jesteś wśród tego zaszczytnego grona pierwszym mężczyzną. Ale oboje wiemy, że wcale nie o pocałunek tu chodzi. Nie zwykłem zakochiwać się w każdej całowanej przeze mnie osobie. 
- Doprawdy? Czuję się zaszczycony. Lecz czy naprawdę jesteś w stanie mówić o uczuciach, które narodziły się zaledwie wczoraj, z taką niezachwianą pewnością, z jaką to robisz?
- Tak. 
-To wszystko? Wiesz, co chcę ci przekazać? Nawet jeśli przeze mnie, lub dzięki mnie odkryłeś, że kręcą cię faceci, to nie znaczy od razu, że jestem miłością twojego życia. 
James zeskoczył z ławki. Czuł potrzebę, aby zmierzyć się z tym stojąc na własnych nogach. 
- Malfoy, dużo wczoraj o tym myślałem. Może masz rację. Nie wykluczam takiej opcji. Ale chcę spróbować. Jak inaczej się przekonam, czy mam rację?
- Nie boisz się?
- Boję się jak cholera Malfoy, ale od czego się ma gryfońską odwagę.
James próbował odgadnąć myśli blondyna. Nie wiedział, co może od niego usłyszeć. Najgorsze było to, że dopuszczalny był cały szereg opcji, zazwyczaj skrajnych i wykluczających się nawzajem. Teraz miał wrażenie, że sytuacja, która wydarzyła się rano, odwróciła się diametralnie. W tym momencie, wszystko zależało od Lucjusza. Wszystko.
Ślizgon sprawiał wrażenie, jakby doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Ewidentnie go to przytłaczało. Złożył ręce jak do modlitwy i przyłożył je do ust. Oczy miał lekko przymknięte. 
- Dlaczego wczoraj uciekłeś?- zapytał słabo.
- Przestraszyłem się swoich pragnień.
- Już się nie boisz?
- Nie.
- Niesłusznie. Jest we mnie wiele rzeczy, których możesz się bać. Przy nich twoje pragnienia tracą rację bytu.
 Widok rozdartego wewnętrznie, nie widzącego dobrej drogi Lucjusza był dla Gryfona zupełnie nowy. Ale wiedział, że będzie ich więcej. O wiele więcej.
- Malfoy... Pogódź się z tym, że biorę cię takiego jaki jesteś, ze wszystkimi wadami. I chyba nie masz w tym temacie nic do powiedzenia. 
Lucjusz ukrył twarz w dłoniach i wydał z siebie zduszony szloch, który wstrząsnął jego ciałem. Gryfon odpędził od siebie wszystkie myśli, jakiekolwiek by one nie były. Podszedł do Malfoya i przytulił go mocno. Dopiero teraz poczuł jaki jest chudy, zwłaszcza w porównaniu z jego umięśnionym ciałem ścigającego. Wyczuł pod palcami jego kręgosłup, wygięty w łuk. Ślizgon przylgnął do niego, starając się opanować szloch. James domyślał, że długo nie płakał. I że jest pewny, że nie powinien tego robić. Z niespotykaną u siebie łagodnością odgarnął z policzka Malfoya trochę platynowych włosów i złożył na nim najdelikatniejszy pocałunek, na jaki się w życiu zdobył. 
- Płacz ile chcesz, jeśli ci to pomoże. Ale nie obrażę się też, jeśli się zgodzisz. Jeśli razem ze mną spróbujesz- wyszeptał.
- Nawet nie wiesz, jak ja cię czasem nieniawidzę, Potter- odparł Lucjusz i mocniej przylgnął do ciała Gryfona. James uśmiechnął się szeroko.
- Dobra odpowiedź, Malfoy.

Lucjusz Malfoy finalnie zgodził się dać Jamesowi Potterowi szansę. A właściwie ich obojgu. Na pierwszy rzut oka nie zmieniło się nic. Z tej relacji zostały wycofane dłonie i usta. Zostały tylko pracujące intensywnie umysły i serca. 

Kilka tygodni później

- Skup się, Potter. To naprawdę nie jest aż takie trudne- Ślizgon wypuścił głośno powietrze i oparł się wygodniej o półkę z książkami. Na tle ciemnego regału i starych woluminów wyglądał jeszcze bardziej nierealnie niż zazwyczaj. Miękkie fale włosów łagodziły trochę kanciastość rysów, lecz niezależnie od tego Lucjusz sprawiał wrażenie przybysza z innego, jeszcze bardziej magicznego świata. 
- Jest makabrycznie trudne. 
- Trzeba było wybrać mniej skomplikowany przedmiot. Co cię podkusiło z tą numerologią?
- Szczerze? Remus ją wybrał, więc wiedziałem, że będzie mógł mi pomagać. Dzisiaj nękam ciebie, ponieważ on się umówił z jakąś laską z Reivenclaw.
- Czasem nie mogę zrozumieć sposobu twojego myślenia- powiedział Lucjusz, patrząc na Gryfona z pobłażeniem. 
- Serio? A ja czasem nie mogę zrozumieć numerologii. Nic w tym nadzwyczajnego. 
- Rzeczywiście, nic w tym nadzwyczajnego- James i Lucjusz podnieśli głowy. Nad nimi stał Syriusz, uśmiechając się w swój zwykły, nonszalancki sposób. Pochylał głowę, a przez cień, który padał na jego twarz, białe zęby jeszcze bardziej odbijały się na tle śniadej cery. 
- Siemasz, Malfoy. Czyżby ten bęcwał zaciągnął cię do pomocy z numerologią?
- Jak widać- obu Gryfonów zdziwił przyjazny ton jego głosu, choć każdego z trochę innego powodu.
- Przykro mi, że trafiło na ciebie. Zazwyczaj dręczy Lupiego, ale dzisiaj wygrała urocza Krukonka- dodał Black i usiadł obok nich na podłodze. 
- Rozumiem go doskonale- odparł Ślizgon i uśmiechnął się w charakterystyczny dla siebie sposób. Potter udał, że cierpi i rozpacza, ale tylko oni dwaj pojęli sens ironii zawartej w tym komentarzu. 
- W takich chwilach naprawdę się cieszę, że wybrałem opiekę nad magicznymi stworzeniami- dodał Syriusz, odgarniając z twarzy czarne loki, grubsze i dużo mocniej skręcione niż delikatne fale Lucjusza. James złapał się niedawno na tym, że porównywał Malfoya z innymi pod względem wyglądu i zachowania. Mimo że ciągle dziwiły go i zdumiewały niektóre rzeczy, zauważył, że nie ma zazwyczaj żadnego oporu przed zaakceptowaniem ich w pełni. Ciągle jednak miał wrażenie, że blondyn jest pełen cech, tajemnic i dziwnych zakrętów osobowości, których nigdy nie będzie w stanie w pełni odkryć, jeśli on sam nie będzie chciał ich przed nim odsłonić. 
- Trzeba mnie było uprzedzić wcześniej. Gdybym wiedział, że będę musiał spędzić z Potterem dwie godziny w bibliotece, już w trzeciej klasie poszedłbym na wróżbiarstwo- powiedział Ślizgon, a Syriusz roześmiał się. 
Rozmawiali jeszcze długo. O numerologii, Lily, dziwczynie Remusa, wystajacych spod swetrów koszulach( których Gryfoni byli dumnymi posiadaczami), quiditchu, zbliżającej się przerwie światecznej i wielu innych rzeczach. James był zdumiony, że jego najlepszy przyjaciel i Lucjusz tak dobrze się rozumieli. Ślizgon był chyba w dobrym nastroju, a Syriusz z niewiadomych przyczyn nie wykazywał żadych uprzedzeń względem wychowanka domu węża. Czasem Potter nie odzywał się w ogóle, tylko na  nich patrzył. Tylko tyle.
- Okey, będę spadać. Lupcio powinien już wrócić, chyba, że coś mu się przeciagnęło... Idziesz James?- Black wstał i otrzepał spodnie. Zapytany spojrzał na zegarek.
- Jeszcze nie. Pomęczę trochę Malfoya i przyjdę wysłuchać wyznań Remusa.
- Jasne. Trzymaj się Malfoy!- Syriusz uniósł rękę w geście porzegnania i zniknął za najbliższym regałem. 
W bibliotece nie było już prawie nikogo. Zbliżała się 22.00. James wrzucił do torby książki, swój esej z numerologii, pióro i butelkę atramentu. 
- Chodźmy stąd- powiedział do siedzacego z wyprostowanymi nogami Lucjusza, który odchylił głowę do tyłu i przymknął oczy. Wydawał się bardzo zmęczony. 
- Już idę- odparł. Po kilku sekundach podniósł powieki, westchnął i chwycił wyciagniętą do niego rękę. Gdy już stał na nogach, założył na ramię torbę i podążył za brunetem wzdłuż regałów. 
Przy wyjściu porzegnali się z bibliotekarką i opuścili pomieszczenie. 
- Źle wyglądasz- rzucił Gryfon, gdy znaleźli się na korytarzu.
- Dziękuję. Nikt tak nie podtrzyma człowieka na duchu jak ty Potter, naprawdę. Zresztą powinnieneś mieć wyrzuty sumienia, bo to ty tak mnie wymęczyłeś. Gdyby nie Black, chyba umarłbym z nudów.
- Uważaj, bo zrobię się zazdrosny.
- Doprawdy?- Ślizgon zatrzymał się i spojrzał na Jamesa. W jego oczach błyszczały iskierki rozbawinia. W tym momencie Gryfon zmienił zdanie. Nawet zmęczony całym dniem, w pomiętej koszuli i potarganych włosach, Lucjusz był po prostu p i ę k n y. Jak mógł nie zauważyć tego przez sześć lat? Przez głowę przemknęła mu oczywista myśl, ale ją uciszył. Mimo tego co go spotkało, było to nie do uwierzenia.
- Doprawdy. 
Stali przez chwilę w ciszy, tylko się sobie przyglądając. Potter z lekkim wahaniem podszedł do Lucjusza. Stali bardzo blisko siebie. James powoli i niepewnie zbliżył swoje usta do ust blondyna, który nie wykonał nawet najmniejszego ruchu. Dopiero gdy ich usta dzieliły milimetry, uśmiechnął się szerokim uśmiechem szaleńca. 
Gryfon złożył na ustach Ślizgona delikatny, krótki pocałunek. Blondyn nadal się nie poruszył, nie zareagował w żaden sposób. James nie wiedział, co ma to tym myśleć. W jego głowie, jak to bywa w takich momentach, układały się najgorsze scenariusze i pojawiały najbardziej druzgoczące myśli. Gdy udsunął się od Malfoya, ten nadal szczerzył się tym rozbrajającym szaleńczym uśmiechem.
- Oj, Potter. To było urocze, ale pokażę ci, jak to się robi. 
Ujął dłonią jego podbródek i pocałował go tak mocno, intensywnie i zapamiętale, że Jamesowi zrobiło się słabo. Poczuł się nagle tak bardzo, niesamowicie kochany.
- Za dużo rzeczy załatwiamy na korytarzu, tak?- jęknął przez zęby w nagłym przypływie wymowności. Poczuł, jak Malfoy się szczerzy i przygryza jego dolną wargę. 
- Nie zajmuj się pierdołami, Potter, tylko się ucz. I oddaj mi efekty tych nauk.
- Z nawiązką- szepnął James. Stykali się ze sobą czołami, oddychając głośno i szczerząc się jak idioci. Najbardziej zakochani idioci na świecie.
~*~*~*~

Osobiście jestem z tej miniaturki bardzo zadowolona. Zwłaszcza, że zdecydowałam się na więcej romantyzmu niż zazwyczaj :) Dziękuję Czytelniczce DP za pomoc przy wyłapaniu niedoskonałości tego tekstu. Czekam na wasze komentarze!











22.01.2016

Miniaturka szósta: Bladoróżowa ultramatyna (część druga)

Jak widzicie, mam nowy szablon! Bardzo dziękuję Lydi z Lend of Grafic za to cudo. Prezentuję wam drugą (i ostatnią) część "Bladorózowej Ultramaryny", którą dedykuję Arbuzkowi ^^. Dziękuję też moim betom- konsultantkom ;) Nie ma to jak świąteczne miniaturki w styczniu XD Choć ostatnio była w wakacje... Nie przedłużam i zapraszam do czytania.

Gdy Luna weszła do swojej sypialni rozpromieniła się chyba po raz setny tego dnia. W ogóle Draco uważał za podejrzane, że można się tak często uśmiechać. 
Dziewczyna delikatnie położyła kota na bladoniebieskiej narzucie i z zachwytem rozejrzała się po pokoju. Malfoy wprawdzie nie widział nic pięknego w żółto-pomarańczowych słonecznikach namalowanych na niebieskich na ścianach, brązowych meblach z drewna i wrzechobecnym poduszkom, ale na widok radości Krukonki sam uśmiechnął się w duchu. Wniósł z przedpokoju walizkę Luny, pozostawioną tam przez ciotkę. W pewnym momencie po domu do rozniósł się słodki głosik Eleonory Black, wzywający ich na kolację.
~*~*~*~
-Luno, skarbie, koniecznie spróbój mojego pasztetu! Piekłam do dziś rano, specjalnie dla was!
Dziewczyna posłusznie ukroiła sobie kawałek i nałożyła na talerz. 
-Na brodę Merlina, Draco! Dobrze się czujesz?- Eleonora patrzyła na niego z niepokojem. Luna pełnym zdezorientowania wzrokiem spoglądała to na jedno, to na drugie.
Chłopak ocknął się i popatrzył na ciotkę że zdziwieniem. 
-Jak nigdy ciociu. Nie rozumiem, po co ciocia sieje panikę. Czy ją wyglądam na chorego?
-Draco- powiedziała wolno ciotka. Wypluj to co masz w ustach.
Malfoy spojrzał na nią jak na wariatkę. Już miał coś odpowiedzieć, gdy kobieta wskazała widelcem na miskę, z której przed chwilą jadł. Krem lukrecjowy. Jednym sprawnym ruchem splunął do chusteczki po czym w błyskawicznym tempie opróżnił zawartość swojego kubka z wróżką. 
- Ma mocną alergię na lukrecję- powiedziała Eleonora do lekko przerażonej Luny, po czym wyjęła ze stojącego za nią kredensu niewielką brązową butelkę z dawno już zdartą etykietką. Draco napełnił sobie kubek herbatą, a ciotka wlała do niego kilka kropel przeźroczystego płynu. Zaraz potem zaczęła tradycyjny wywód na temat odpowiedzialności, myślenia i patrzenia z czego się żyje. Malfoy nie miał zamiaru przyznawać się nad czym rozmyślał na tyle intensywnie, że zjadł trzy łyżki kremu lukrecjowego i nawet nie poczuł smaku. Zamiast tego, wykazał głośne uznanie dla dżemu z malin, co było banalnym sposobem szybkiej zmiany tematu. Uśmiechnął się lekko do Luny, która nadal spoglądała na niego z lekkim niepokojem. W odpowiedzi otrzymał uśmiech tak śliczny i delikatny, że poczuł, jak u ramion wyrastają mu skrzydła. To było tak dziwne i absurdalne! 
- Draco! Zajmij się czymś! Nakarm koty!- zawołała chwilę później ciotka, zabierając się za sprzątanie. Wiedział, że się na niego złości się za ten krem lukrecjowy. Gdyby zaczął się dusić, Eleonora obwiniałaby się o to. Wstał więc posłusznie z krzesła i podszedł do szafki, w której panna Black trzymała jedzenie swoich kotów. Uśmiechnął się pod nosem na widok wielkich wiader suchej karmy, niezliczonych puszek i torebek z kocimi ciastkami. Zapasy dla futrzastej armii były nieprzebrane. Draco wziął jeden z kubłów i ruszył w kierunku kuchennej wnęki. Stało tam w równym rządku dwanaście miseczek. Każda w rybki, ptaszki, motylki lub inne urocze wzorki. Draco nie zdążył wypełnić jeszcze trzeciego naczynka, gdy poczuł jak jakieś włochate stworzenie smyra go po nodze. Chwilę potem prawie poślizgnął się na Mrówkojadzie (ciocia Eleonora nie miała talentu do wybierania imion). Gdy podniósł głowę, dostrzegł Lunę przyglądającą się zwierzętom z tym samym zachwytem w oczach, który wcześniej ścisnął mu serce. 
~*~*~*~
Gwiazdy były w kolorze ciemnego złota. Niebo- intensywnej ultramaryny. 
- Czasem myślę, że chciałbym mieć umysł w takim kolorze- powiedział Draco do Luny. Oboje leżeli w poprzek łóżka w jego pokoju. Nogi zwisały im luźno. 
- Myśli w kolorze ultramaryny... To piękne- stwierdziła dziewczyna z rozmażeniem. 
- I chciałbym, aby świeciły jak te gwiazdy. 
W odpowiedzi Krukonka podniosła w górę różdżkę. Wypowiedziała cicho zaklęcie i już po chwili sufit migotał od tańczących i naprawdę świecących gwiazd. Draco westchnął. Luna ciągle sprawiała wrażenie, jakby była czarownicą tylko po to, by wyzwalać piękno. Z tego co zdążył zauważyć, nigdy nie wykorzystywała czarów do takich przyziemnych celów jak czynności codzienne. Na pierwszy rzut oka mogłoby wydawać się, że rzucane przez Lunę zaklęcia są właściwie bezsensowne i przypominają dziecięce zabawy, ale Malfoy mógłby przysiąc, że tylko ona pojęła prawdziwy sens bycia czarodziejem. Zamiast wykorzystywać magię do parzenia sobie herbaty, ona upiększała świat. 
- Sądzę, że masz umysł w kolorze blodoróżowym- szepnął Draco. 
- W takim razie razem stanowimy bladoróżową ultramarynę- odpowiedziała z wyczuwalnym w głosie uśmiechem. Ta wizja sprawiła, że serce Ślizgona zabiło mocniej od wypływających z niego kolorów.
~*~*~*~
W dzień Świąt Bożego Narodzenia Dracona zbudziły głośne wrzaski. Zaspany usiadł na łóżku i mrugnął kilka razy. Po kilku sekundach doszedł do wniosku, że to chyba jednak śpiew. Ach tak! Słynny chór Eleonory Black i jej dwunastu kotów (w kolejności chronologicznej: Merlin, Pimpuś, Mrówkojad, Kizio, Kapeć, Styczeń, Melissa, Panna Obrażalska, Benjamin, Cyzia, Burek i Rododendron). Już miał się skrzywić i schować głowę pod poduszkę w obronie przed tymi piekielnymi jękami, gdy drzwi jego sypialni rozwarły się na całą szerokość, a do pokoju wpadła jasniejąca słońcem Luna. Jasne włosy i kwiecista koszula nocna powiewały za nią, gdy jednym płynnym ruchem skoczyła na  łóżko Dracona. Usiadła naprzeciw niego i roześmiała się dźwięczne, odgarniając z czoła kosmyki, które spadły jej na oczy.
- Wesołych Świąt, Draco!- zawołała i rzuciła mu się na szyję. Malfoy, nie przygotowany na takie gwałtowne ruchy, znacząco przechylił się do tyłu, co zaowocowało widowiskowym upadkiem na stertę poduszek, które rozsąpiły się niczym biblijne Morze Czerwone, co dla chłopaka skutkowało zderzeniem z zagłowiem łóżka (na szczęście obitym materiałem w drzewiasty wzór). Sam nie rozumiejąc do końca motywów swojego zachowania, Draco zaczął się nagle głośno śmiać, przytulając do sobie Lunę jak najlepszą przyjaciółkę. Ta nie wydawała się jednak niczym zdziwiona. Śmiała się razem z nim, prawie spadając przy tym z jednoosobowego (jakby nie było) łóżka. 
- Idziemy na dół?- zapytał Draco, gdy w końcu powrócił do pozycji siedzącej.
W odpowiedzi Luna pociągnęła go za rękę i pobiegła w stronę drzwi, a Draco chcąc nie chcąc (raczej chcąc) podążył na nią. W szaleńczym pędzie zbiegli po schodach i wpadli do salonu. Pod wielką, bogato przystrojoną choinką, leżała sterta błyszczących prezentów. Draco zdawał sobie sprawę, że oboje cieszą się jak dzieci. Pozwolił tej pięknej radości wypełnić swoje serce. Dawno nie czuł się tak szczęśliwy. Z kuchni wyfrunęła ciotka Eleonora, w swej czerwonej, świątecznej sukni i oparach słodkich perfum. Ze świątecznymi okrzykami na ustach przytuliła oboje do swej szerokiej piersi, a Draco nawet nie pomyślał o tym, aby się skrzywić. Każdy zaglądnął pod choinkę w poszukiwaniu swoich prezentów. Chłopak wziął pierwszą paczkę ze swoim imieniem na którą natrafił i rozdarł szeleszczący papier. Podniósł do góry szmaragdowy sweter z czerwonym, wijącym się smokiem. 
- Jest piękny, ciociu- powiedział szczerze, a na widok szczęścia na twarzy krewnej poczuł się bardzo spełniony. Wziął do ręki drugie pudełko i zdjął kolorową kokardę. W środku znalazł plecioną bransoletkę z trudnego do zidentyfikowania materiału. Ozdabiało ją kilka metalowych elementów z wygrawerowanymi na nich symbolami. Uśmiechnął się. To na pewno talizman. Musi zapytać Lunę, przed czym broniący. Założył biżuterię na rękę. Już miał wyrazić głośno swoje uznanie, gdy usłyszał okrzyk zachwytu. Luna siedziała przy dużym, różowym pudełku i trzymała w rękach lekko przerażone kociatko. Zwierzę miało jasną sierść i wielkie, brązowe ślepia. Dziewczyna podniosła oczy na Dracona. Podniosła się i pokonała dzielącą ich odległość, po czym, wciąż z kotem z ramionach, serdecznie go uściskała. 
- Cieszę się twoim szczęściem, ale błagam, nie zgnieć go- powiedział ze śmiechem na ustach i wziął od niej kota. 
- Jak go nazwiesz?- stworzenie patrzyło na niego orzechowymi ślepiami. 
- Draco- odparła.- Nie lubię imion bez znaczenia. 
- Wiedz, że powinieneś być zachwycony- powiedział chłopak do kota poważnym głosem. Kociak nie odpowiedział.
~*~*~*~
Na świąteczny obiad Draco przywdział swój nowy sweter. Właściwie był naprawdę ładny. Przeczesał włosy dłonią i już miał schodzić na dół, gdy do pokoju weszła Luna w koronkowej bladoróżowej sukience, tak bardzo niepasującej do okazji. 
- Mam dla ciebie jeszcze coś- powiedziała. Draco uniósł pytająco brwi. 
- Zamknij oczy. 
Draco posłuchał. Gdy ponownie je otworzył, miał włosy w kolorze pięknej, intensywnej ultramaryny.
~*~*~*~

To by było na tyle. Cieszę się, że wreszcie wrzuciłam tę część. Bardzo proszę o komentarze ;)

Lydia Land of Grafic