31.01.2016

Miniaturka ósma: Chyba się w panu zakochałem, panie Malfoy

Przybywam z nową miniaturką. Tym razem o nietypowym pairingu- Lucjusz Malfoy X James Potter. Mam nadzieję, że choć części przypadnie do gustu ;)

~*~*~*~
- Widzę, że nie umarłeś, Potter.
- Oj Malfoy, jesteś mistrzem dedukcji- Gryfon wyszczerzył się w swój zwykły sposób i rzucił torbę na ławkę. - A co, martwiłeś się?
- Jak nigdy. Nie spałem po nocach, drżąc o twoje życie.
- Schlebia mi, że jaśnie pan Malfoy tak się o mnie troszczy.
- Ciesz się póki możesz, Potter- Lucjusz uśmiechnął się pod nosem i usiadł obok Jamesa.
- Jakby nie patrzeć, jesteś ofiarą losu, Potter- szepnął Ślizgon parę minut później, gdy razem ważyli wywar żywej śmierci. 
- Nie moja wina, że pomyliłem eliksiry. Każdemu może się zdarzyć.
- "Pomyliłem eliksiry i spędziłem tydzień w skrzydle szpitalnym z ciężkim zatruciem pokarmowym" rzec chciałeś- poprawił go z ironią.
- Jeszcze jedno słowo i napoję cię zawartością tego kociołka.
- Skoro przyłożyłeś rękę do tego wywaru, to równie dobrze mogą mi wyrosnąć skrzydła wróżki.
James nagle się rozkaszlał, charcząc ze śmiechu. 
- Zwizualizowałem to sobie- powiedział, gdy już się uspokoił.
Lucjusz uśmiechnął się pobłażliwie pod nosem, jak to miał w zwyczaju w kontaktach z Gryfonem. 
- Evans się na ciebie gapi- syknął chwilę później.
- Niech się gapi. Mam już jej serdecznie dosyć.
Ślizgon spojrzał zdziwiony na kolegę z ławki. 
- Co tak na mnie patrzysz?! Cholera, sześć lat próbowałem ją poderwać! Sześć lat! A ona mnie traktowała jak kompletnego bezmózga i jeszcze się obściskiwała z tym przetłuszczonym Snapem, żeby mnie wkurzyć! Co za podłość! Więc ostatnio mówię do Syriusza: "Łapo, tak być dalej nie może! Ja też mam godność!" A ten na to:" Rychło w czas James! Namawiam cię do tego od końca drugiej klasy! Jestem z ciebie dumny, bracie!" No i rzuciłem to wszystko w cholerę! A teraz się gapi, bo wie, co straciła! 
Chłopak zaczął wymachiwać wściekle chochlą, a Lucjusz starał się stłumić śmiech.
- Cisza! Malfoy, Potter, zaraz zarobicie szlaban!- Slughorn podniósł głowę znad sprawdzanych prac, co zdażało się stosunkowo rzadko.
- Przepraszamy panie profesorze! Będziemy już grzeczni jak dwa hipogryfy!- odkrzyknął James, na co większość klasy z Malfoyem włącznie westchnęła pobłażliwie lub wywróciła oczami.
- Tak czy inaczej, też uważam, że dobrze zrobiłeś, a rzadko się z Blackiem zgadzam- w głosie Lucjusza dało się słyszeć dziwną ulgę.
- Dzięki. A co z tobą?
- Co masz na myśli?- chłopak się wyprostował.
- No, masz jakąś laskę na oku? Nigdy cię z żadną nie widziałem.
- To raczej nie dla mnie- odparł Ślizgon dziwnie bezbarwnym głosem, skupiając się na mieszaniu wywaru.
- Jak to nie dla ciebie?! A dla kogo?! Przecież możesz mieć każdą!
Lucjusz wreszcie na niego spojrzał, unosząc pytająco jedną brew.
- Przecież z twoim wyglądem...
- Co z moim wyglądem?- przerwał mu Malfoy.-Przecież to ty uchodzisz za tego boskiego Gryfona z lokami. Co niby jest takiego w moim wyglądzie?
Brunet przyjrzał się Ślizgonowi. Powiedział to co powiedział raczej odruchowo, gdyż o urodzie potomka Malfoyów krążyły w Hogwarcie różne opowieści. Nigdy jakoś sam się na tym nie skupiał. Ale teraz zawiesił na Lucjuszu wzrok. Długie do ramion, lekko falujące włosy w kolorze platynowym, przenikliwe stalowe oczy, w których często gościły iskierki pełnego ironii rozbawienia. Wąskie i niesymetryczne, ale na swój sposób niezwykłe wargi, które często zdobił charakterystyczny półuśmiech, mocno zarysowane kości policzkowe, przedziwny, krzywy nos, który jednak idealnie komponował się na bladej twarzy i nadawał jej lekko szaleński wyraz. Ślizgon nie był specjalnie umięśniony, ale nadrabiał to imponującym wzrostem, który razem ze szczupłą sylwetką, długimi, cienkimi palcami i całą niezwykłością swojej twarzy i lśniących włosów nadawał mu odrealniony i niesamowity wygląd.
Z niewiadomych powodów James poczuł się dziwnie nieswojo, po dokonaniu tych wszystkich obserwacji. Nagle poczuł, że robi mu się gorąco na twarzy. A Lucjusz ciągle wpatrywał się w niego tym dziwnym, niemożliwym do przeniknięcia spojrzeniem.
- Mam ci wymienić?- zapytał brunet słabym głosem, patrząc prosto w stalowe oczy.
- Jakbyś mógł- Ślizgon ciągle na niego patrzył, a jego spojrzenie stało się jeszcze bardziej intensywne, jeśli to w ogóle możliwe.
James z  trudem odwrócił wzrok i wziął do ręki przed chwilą pokrojony składnik.
- Dużo dziewczyn uważa cię za przystojnego- powiedział, dodawszy do mikstury zawartość swojej dłoni. Mógł... Nie. Chciał powiedzieć znacznie więcej, ale to bezbarwne zdanie było jedynym, co przeszło mu przez gardło. Czuł, jak to dziwne spojrzenie szarych oczu wypala mu skórę. Dzwonek okazał się wybawieniem.
~*~*~*~
James przewracał się z boku na bok, zakrywał głowę poduszką, kołdrą, wiercił się i kręcił. Był środek nocy, a on nie mógł zasnąć odkąd położył się kilka godzin temu. Zza kotar dobiegało go stłumione chrapanie Syriusza, równy oddech Remusa i miarowe mlaskanie Petera.
On sam dyszał ciężko, jak po wyjątkowo męczącym treningu. O co w tym do jasnej cholery chodzi?! Malfoy. Lucjusz Malfoy. Jego obraz ciągle stał Gryfonowi przed oczami, budząc jednocześnie lęk i fascynację. James czuł, jak pulsuje mu żyła na skroni. Nic nie rozumiał. Kompletnie nic. A najdziwniejsze było to, że kiedy Malfoy przewiercał go tym swoim kosmicznym spojrzeniem, Gryfon miał wrażenie, że ten drugi wie wszystko, kiedy on sam dławił się niewiedzą. Nie miał pojęcia, skąd wzięły się dziwne emocje, które zaczął budzić w nim Ślizgon, zmianę jego zachowania (a może się Jamesowi tylko wydawało) i całą absurdalność swoich lęków i niepokoi. 
Przewrócił się na plecy i wypuścił głośno powietrze. Dowie się o co w tym wszystkim chodzi. A wyjaśnić mu to będzie mogła tylko jedna osoba.
~*~*~*~
Była godzina 21.30. James Potter szedł szybko w kierunku biblioteki. Jedną z niewielu rzeczy, które wiedział o swoim znajomym ze Slytherinu było to, że w każdy piątkowy wieczór chodził do biblioteki. Czuł, jak ze zdenerwowania pocą mu się ręce. Musiał przyznać, że bał się tej rozmowy. A najbardziej tego, że okaże się, że to wszystko było jego urojeniem. Miał wrażenie, że został włączony w dziwną tajemnicę, która nie do końca została mu wytłumaczona. Gdyby okazało się, że wszystko sobie wymyślił, nie uwierzyłby, nie mówiąc o tym, że wyszedłby przed Malfoyem na kretyna. Gdy od biblioteki dzielił go już tylko jeden zakręt, usłyszał trzask zamykanych drzwi i zbliżający się do niego stukot butów. Zatrzymał się. Zza rogu wyszedł Lucjusz. Gdy zobaczył stojącego na środku korytarza Gryfona, na jego twarzy odmalowało się zdziwienie.
- Co tu robisz o tej porze, Potter?
- Szedłem do biblioteki- odparł zgodnie z prawdą.
- Ty?- blondyn podrapał się po przedramieniu, a na jego usta wpłynął charakterystyczny uśmieszek.
- Do ciebie- wydukał James, czując jak robi mu się gorąco. - Chcę pogadać- dodał szybko.
- Okay- odparł powoli Ślizgon.- To mów.
James oparł się o ścianę i odetchnął najdyskretniej jak potrafił. 
- Nie wiem, jak to powiedzieć. Nie chcę, żebyś pomyślał, że zwariowałem- James patrzył na buty blondyna, który stał teraz przed nim. Gryfon czuł nikły zapach wody kolońskiej i jego oddech na twarzy. Nawiedził go kolejny przypływ gorąca.  - Ale mam wrażenie, jakby wydarzyło się między nami coś dziwnego. Coś, co nie do końca rozumiem.
Odważył się podnieść oczy i spojrzeć na twarz Lucjusza. Jego oczy patrzyły na niego z dziwną, łagodną fascynacją. Wyrażały coś na kształt... Zrozumienia? Mocny cień padł na połowę jego twarzy, uwypuklając krzywiznę nosa i nadając Malfoyowi jeszcze bardziej nieziemski wygląd. Jego niesymetryczne usta były lekko rozchylone. James wpatrywał się w nie jak zahipnotyzowany. Nie mógł oderwać od nich wzroku także wtedy, gdy zaczęły się powoli zbliżać do jego własnych. Zmiękły mu nogi. Miał wrażenie, że utrzymuje się w pionie tylko dzięki ścianie. Gdy usta  Lucjusza delikatnie przylgnęły do jego, doznał olśnienia. Już rozumiał wszystko. Cholera, to jest to. 
Pocałował Malfoya z taką pasją, że wręcz wyczuł jego zdziwienie. Ostrożnie przyłożył dłoń do rozpalonego policzka Ślizgona, który zdecydowanym ruchem wplótł palce we włosy Jamesa, któremu przeleciało przez myśl, że zaraz zemdleje i to będzie jego koniec. To szaleństwo. Wielkie, niewyobrażalne s z a l e ń s t w o. W nagłym przypływie emocji oderwał się od Lucjusza. Wyswobodził się z jego objęć i kilka razy odetchnął głęboko. Nie patrząc na Ślizgona ruszył korytarzem, nie zwracając uwagi na kierunek. Czuł na plecach spojrzenie Malfoya, dopóki nie zniknął za zakrętem.
~*~*~*~
Lucjusz Malfoy bez słowa wszedł do klasy i zajął miejsce obok Jamesa. Przez całą lekcję siedział idealnie wyprostowany, patrząc przed siebie. Co chwila ściskał i rozprostowywał palce, poprawiał włosy i wykonywał mnóstwo nerwowych gestów. Gryfon natomiast całą historię magii przeleżał na ławce, w czym właściwie nie było niczego dziwnego. 
Gdy tylko zadzwonił dzwonek, oboje równocześnie chwycili torby i wyszli z klasy. James ruszył spokojnym krokiem w kierunku klasy do transmutacji. Z ulgą i bez zdziwienia poczuł, jak ktoś chwyta go za ramię. Odwrócił się i spojrzał z nadzieją na Ślizgona. Nie wiedział, co pragnie usłyszeć. Bał się swoich pragnień.
- Potter... Jeśli chcesz, możemy udawać, że to się nigdy nie wydarzyło. Możemy zapomnieć. 
Gryfon spojrzał w stalowe oczy. Zobaczył w nich cały szereg emocji i zrozumiał, że teraz wszystko zależy od niego. To co powie, zadecyduje o wszystkim. Nie wiedział, czy był na to gotowy. Wczoraj długo o tym myślał. To było wariactwo. Szaleństwo, którego nigdy nie brał pod uwagę w swoim życiorysie, coś, co nigdy nie przeszło mu nawet przez myśl. Jedyne, czego był pewny, to to, że nie może okłamywać samego siebie. Na niektóre rzeczy nie mamy żadnego wpływu, a wszystko zależy od tego, co z nimi zrobimy. On się bał. Tego, co może z tego wyniknąć, jak to się rozwinie i skończy. Ale przynajmniej będzie szczery. Względem siebie i względem Lucjusza.
- Ale ja nie chcę o tym zapominać, Malfoy. Nie do końca wiem, co właściwie miało miejsce, ale wiem, że nie chcę o tym zapomnieć.
Ponieważ bał się reakcji Ślizgona, niezależnie jaka by była, odwrócił się szybko i wkrótce zniknął w tłumie uczniów.
~*~*~*~
Kilka godzin później

- Jak tam Potter?
- Zadałeś to pytanie, tylko po to, żeby rozładować atmosferę, prawda?
- Tak. I żeby jakoś zacząć. 
- Chyba powinniśmy o tym pogadać, prawda?
- Sądzę, że tak. Ale niekoniecznie na środku korytarza. Za dużo rzeczy ostatnio przerabiamy na korytarzu.
Wskoczyli na właśnie odsuwające się schody i już po chwili byli na czwartym piętrze. Ruszyli jednym z korytarzy, ale nie bardzo mieli pomysł, co zrobić dalej. 
James otworzył zaklęciem pierwszą lepszą klasę. Zawsze się dziwił, że większość zamków w Hogwarcie jest tak słabo zabezpieczona. 
Tej sali chyba dawno nikt nie odwiedzał. Wszystko pokrywała niewyobrażalna warstwa kurzu i pajęczyn. Przez brudne i zmatowiałe szyby wpadało niewiele światła, przez co w sali panował ciężki półmrok. 
Lucjusz próbował wytrzeć jedną z ławek szmatą, która dawno porzucona leżała pod ścianą. Jego poczynania były jednak z góry skazane na porażkę, ponieważ materiał był równie brudny jak wszystko inne w tej klasie, a na dodatek dziurawy. Z westchnieniem odłożył szmatę na miejsce i oparł się o ławkę, starając się dotykać ją jak najmniejszą powierzchnią ciała. James natomiast bez większych oporów wskoczył na stolik obok i usiadł na nim ze skrzyżowanymi nogami. 
- Jak powinniśmy zacząć?
- Nazywam się James Potter, miło mi. Chyba się w panu zakochałem.
Ślizgon spojrzał na niego zszokowany. Prawie niezauważalnie ścisnął mocniej założone na piersi ręce.
- Nie uważasz, że za wczesnie na takie oświadczenia, Potter?- głos mu lekko drżał, z czego ewidentnie nie był zadowolony.
- Nie chcę, żeby to zabrzmiało jak wyrzut, ale to ty to zacząłeś, Malfoy. I nie wmówisz ani mi, ani sobie, że nic się nie wydarzyło. 
- Nie mam zamiaru- blondyn zapatrzył się w jedno z brudnych okien.- Ale nie jestem pewny, czy nie wyolbrzymiasz tego, co się stało.
- Malfoy- zdecydowany głos Gryfona sprawił, że Lucjusz na niego spojrzał. - Wierz mi, całowałem się nie raz. Zgoda, jesteś wśród tego zaszczytnego grona pierwszym mężczyzną. Ale oboje wiemy, że wcale nie o pocałunek tu chodzi. Nie zwykłem zakochiwać się w każdej całowanej przeze mnie osobie. 
- Doprawdy? Czuję się zaszczycony. Lecz czy naprawdę jesteś w stanie mówić o uczuciach, które narodziły się zaledwie wczoraj, z taką niezachwianą pewnością, z jaką to robisz?
- Tak. 
-To wszystko? Wiesz, co chcę ci przekazać? Nawet jeśli przeze mnie, lub dzięki mnie odkryłeś, że kręcą cię faceci, to nie znaczy od razu, że jestem miłością twojego życia. 
James zeskoczył z ławki. Czuł potrzebę, aby zmierzyć się z tym stojąc na własnych nogach. 
- Malfoy, dużo wczoraj o tym myślałem. Może masz rację. Nie wykluczam takiej opcji. Ale chcę spróbować. Jak inaczej się przekonam, czy mam rację?
- Nie boisz się?
- Boję się jak cholera Malfoy, ale od czego się ma gryfońską odwagę.
James próbował odgadnąć myśli blondyna. Nie wiedział, co może od niego usłyszeć. Najgorsze było to, że dopuszczalny był cały szereg opcji, zazwyczaj skrajnych i wykluczających się nawzajem. Teraz miał wrażenie, że sytuacja, która wydarzyła się rano, odwróciła się diametralnie. W tym momencie, wszystko zależało od Lucjusza. Wszystko.
Ślizgon sprawiał wrażenie, jakby doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Ewidentnie go to przytłaczało. Złożył ręce jak do modlitwy i przyłożył je do ust. Oczy miał lekko przymknięte. 
- Dlaczego wczoraj uciekłeś?- zapytał słabo.
- Przestraszyłem się swoich pragnień.
- Już się nie boisz?
- Nie.
- Niesłusznie. Jest we mnie wiele rzeczy, których możesz się bać. Przy nich twoje pragnienia tracą rację bytu.
 Widok rozdartego wewnętrznie, nie widzącego dobrej drogi Lucjusza był dla Gryfona zupełnie nowy. Ale wiedział, że będzie ich więcej. O wiele więcej.
- Malfoy... Pogódź się z tym, że biorę cię takiego jaki jesteś, ze wszystkimi wadami. I chyba nie masz w tym temacie nic do powiedzenia. 
Lucjusz ukrył twarz w dłoniach i wydał z siebie zduszony szloch, który wstrząsnął jego ciałem. Gryfon odpędził od siebie wszystkie myśli, jakiekolwiek by one nie były. Podszedł do Malfoya i przytulił go mocno. Dopiero teraz poczuł jaki jest chudy, zwłaszcza w porównaniu z jego umięśnionym ciałem ścigającego. Wyczuł pod palcami jego kręgosłup, wygięty w łuk. Ślizgon przylgnął do niego, starając się opanować szloch. James domyślał, że długo nie płakał. I że jest pewny, że nie powinien tego robić. Z niespotykaną u siebie łagodnością odgarnął z policzka Malfoya trochę platynowych włosów i złożył na nim najdelikatniejszy pocałunek, na jaki się w życiu zdobył. 
- Płacz ile chcesz, jeśli ci to pomoże. Ale nie obrażę się też, jeśli się zgodzisz. Jeśli razem ze mną spróbujesz- wyszeptał.
- Nawet nie wiesz, jak ja cię czasem nieniawidzę, Potter- odparł Lucjusz i mocniej przylgnął do ciała Gryfona. James uśmiechnął się szeroko.
- Dobra odpowiedź, Malfoy.

Lucjusz Malfoy finalnie zgodził się dać Jamesowi Potterowi szansę. A właściwie ich obojgu. Na pierwszy rzut oka nie zmieniło się nic. Z tej relacji zostały wycofane dłonie i usta. Zostały tylko pracujące intensywnie umysły i serca. 

Kilka tygodni później

- Skup się, Potter. To naprawdę nie jest aż takie trudne- Ślizgon wypuścił głośno powietrze i oparł się wygodniej o półkę z książkami. Na tle ciemnego regału i starych woluminów wyglądał jeszcze bardziej nierealnie niż zazwyczaj. Miękkie fale włosów łagodziły trochę kanciastość rysów, lecz niezależnie od tego Lucjusz sprawiał wrażenie przybysza z innego, jeszcze bardziej magicznego świata. 
- Jest makabrycznie trudne. 
- Trzeba było wybrać mniej skomplikowany przedmiot. Co cię podkusiło z tą numerologią?
- Szczerze? Remus ją wybrał, więc wiedziałem, że będzie mógł mi pomagać. Dzisiaj nękam ciebie, ponieważ on się umówił z jakąś laską z Reivenclaw.
- Czasem nie mogę zrozumieć sposobu twojego myślenia- powiedział Lucjusz, patrząc na Gryfona z pobłażeniem. 
- Serio? A ja czasem nie mogę zrozumieć numerologii. Nic w tym nadzwyczajnego. 
- Rzeczywiście, nic w tym nadzwyczajnego- James i Lucjusz podnieśli głowy. Nad nimi stał Syriusz, uśmiechając się w swój zwykły, nonszalancki sposób. Pochylał głowę, a przez cień, który padał na jego twarz, białe zęby jeszcze bardziej odbijały się na tle śniadej cery. 
- Siemasz, Malfoy. Czyżby ten bęcwał zaciągnął cię do pomocy z numerologią?
- Jak widać- obu Gryfonów zdziwił przyjazny ton jego głosu, choć każdego z trochę innego powodu.
- Przykro mi, że trafiło na ciebie. Zazwyczaj dręczy Lupiego, ale dzisiaj wygrała urocza Krukonka- dodał Black i usiadł obok nich na podłodze. 
- Rozumiem go doskonale- odparł Ślizgon i uśmiechnął się w charakterystyczny dla siebie sposób. Potter udał, że cierpi i rozpacza, ale tylko oni dwaj pojęli sens ironii zawartej w tym komentarzu. 
- W takich chwilach naprawdę się cieszę, że wybrałem opiekę nad magicznymi stworzeniami- dodał Syriusz, odgarniając z twarzy czarne loki, grubsze i dużo mocniej skręcione niż delikatne fale Lucjusza. James złapał się niedawno na tym, że porównywał Malfoya z innymi pod względem wyglądu i zachowania. Mimo że ciągle dziwiły go i zdumiewały niektóre rzeczy, zauważył, że nie ma zazwyczaj żadnego oporu przed zaakceptowaniem ich w pełni. Ciągle jednak miał wrażenie, że blondyn jest pełen cech, tajemnic i dziwnych zakrętów osobowości, których nigdy nie będzie w stanie w pełni odkryć, jeśli on sam nie będzie chciał ich przed nim odsłonić. 
- Trzeba mnie było uprzedzić wcześniej. Gdybym wiedział, że będę musiał spędzić z Potterem dwie godziny w bibliotece, już w trzeciej klasie poszedłbym na wróżbiarstwo- powiedział Ślizgon, a Syriusz roześmiał się. 
Rozmawiali jeszcze długo. O numerologii, Lily, dziwczynie Remusa, wystajacych spod swetrów koszulach( których Gryfoni byli dumnymi posiadaczami), quiditchu, zbliżającej się przerwie światecznej i wielu innych rzeczach. James był zdumiony, że jego najlepszy przyjaciel i Lucjusz tak dobrze się rozumieli. Ślizgon był chyba w dobrym nastroju, a Syriusz z niewiadomych przyczyn nie wykazywał żadych uprzedzeń względem wychowanka domu węża. Czasem Potter nie odzywał się w ogóle, tylko na  nich patrzył. Tylko tyle.
- Okey, będę spadać. Lupcio powinien już wrócić, chyba, że coś mu się przeciagnęło... Idziesz James?- Black wstał i otrzepał spodnie. Zapytany spojrzał na zegarek.
- Jeszcze nie. Pomęczę trochę Malfoya i przyjdę wysłuchać wyznań Remusa.
- Jasne. Trzymaj się Malfoy!- Syriusz uniósł rękę w geście porzegnania i zniknął za najbliższym regałem. 
W bibliotece nie było już prawie nikogo. Zbliżała się 22.00. James wrzucił do torby książki, swój esej z numerologii, pióro i butelkę atramentu. 
- Chodźmy stąd- powiedział do siedzacego z wyprostowanymi nogami Lucjusza, który odchylił głowę do tyłu i przymknął oczy. Wydawał się bardzo zmęczony. 
- Już idę- odparł. Po kilku sekundach podniósł powieki, westchnął i chwycił wyciagniętą do niego rękę. Gdy już stał na nogach, założył na ramię torbę i podążył za brunetem wzdłuż regałów. 
Przy wyjściu porzegnali się z bibliotekarką i opuścili pomieszczenie. 
- Źle wyglądasz- rzucił Gryfon, gdy znaleźli się na korytarzu.
- Dziękuję. Nikt tak nie podtrzyma człowieka na duchu jak ty Potter, naprawdę. Zresztą powinnieneś mieć wyrzuty sumienia, bo to ty tak mnie wymęczyłeś. Gdyby nie Black, chyba umarłbym z nudów.
- Uważaj, bo zrobię się zazdrosny.
- Doprawdy?- Ślizgon zatrzymał się i spojrzał na Jamesa. W jego oczach błyszczały iskierki rozbawinia. W tym momencie Gryfon zmienił zdanie. Nawet zmęczony całym dniem, w pomiętej koszuli i potarganych włosach, Lucjusz był po prostu p i ę k n y. Jak mógł nie zauważyć tego przez sześć lat? Przez głowę przemknęła mu oczywista myśl, ale ją uciszył. Mimo tego co go spotkało, było to nie do uwierzenia.
- Doprawdy. 
Stali przez chwilę w ciszy, tylko się sobie przyglądając. Potter z lekkim wahaniem podszedł do Lucjusza. Stali bardzo blisko siebie. James powoli i niepewnie zbliżył swoje usta do ust blondyna, który nie wykonał nawet najmniejszego ruchu. Dopiero gdy ich usta dzieliły milimetry, uśmiechnął się szerokim uśmiechem szaleńca. 
Gryfon złożył na ustach Ślizgona delikatny, krótki pocałunek. Blondyn nadal się nie poruszył, nie zareagował w żaden sposób. James nie wiedział, co ma to tym myśleć. W jego głowie, jak to bywa w takich momentach, układały się najgorsze scenariusze i pojawiały najbardziej druzgoczące myśli. Gdy udsunął się od Malfoya, ten nadal szczerzył się tym rozbrajającym szaleńczym uśmiechem.
- Oj, Potter. To było urocze, ale pokażę ci, jak to się robi. 
Ujął dłonią jego podbródek i pocałował go tak mocno, intensywnie i zapamiętale, że Jamesowi zrobiło się słabo. Poczuł się nagle tak bardzo, niesamowicie kochany.
- Za dużo rzeczy załatwiamy na korytarzu, tak?- jęknął przez zęby w nagłym przypływie wymowności. Poczuł, jak Malfoy się szczerzy i przygryza jego dolną wargę. 
- Nie zajmuj się pierdołami, Potter, tylko się ucz. I oddaj mi efekty tych nauk.
- Z nawiązką- szepnął James. Stykali się ze sobą czołami, oddychając głośno i szczerząc się jak idioci. Najbardziej zakochani idioci na świecie.
~*~*~*~

Osobiście jestem z tej miniaturki bardzo zadowolona. Zwłaszcza, że zdecydowałam się na więcej romantyzmu niż zazwyczaj :) Dziękuję Czytelniczce DP za pomoc przy wyłapaniu niedoskonałości tego tekstu. Czekam na wasze komentarze!











22.01.2016

Miniaturka szósta: Bladoróżowa ultramatyna (część druga)

Jak widzicie, mam nowy szablon! Bardzo dziękuję Lydi z Lend of Grafic za to cudo. Prezentuję wam drugą (i ostatnią) część "Bladorózowej Ultramaryny", którą dedykuję Arbuzkowi ^^. Dziękuję też moim betom- konsultantkom ;) Nie ma to jak świąteczne miniaturki w styczniu XD Choć ostatnio była w wakacje... Nie przedłużam i zapraszam do czytania.

Gdy Luna weszła do swojej sypialni rozpromieniła się chyba po raz setny tego dnia. W ogóle Draco uważał za podejrzane, że można się tak często uśmiechać. 
Dziewczyna delikatnie położyła kota na bladoniebieskiej narzucie i z zachwytem rozejrzała się po pokoju. Malfoy wprawdzie nie widział nic pięknego w żółto-pomarańczowych słonecznikach namalowanych na niebieskich na ścianach, brązowych meblach z drewna i wrzechobecnym poduszkom, ale na widok radości Krukonki sam uśmiechnął się w duchu. Wniósł z przedpokoju walizkę Luny, pozostawioną tam przez ciotkę. W pewnym momencie po domu do rozniósł się słodki głosik Eleonory Black, wzywający ich na kolację.
~*~*~*~
-Luno, skarbie, koniecznie spróbój mojego pasztetu! Piekłam do dziś rano, specjalnie dla was!
Dziewczyna posłusznie ukroiła sobie kawałek i nałożyła na talerz. 
-Na brodę Merlina, Draco! Dobrze się czujesz?- Eleonora patrzyła na niego z niepokojem. Luna pełnym zdezorientowania wzrokiem spoglądała to na jedno, to na drugie.
Chłopak ocknął się i popatrzył na ciotkę że zdziwieniem. 
-Jak nigdy ciociu. Nie rozumiem, po co ciocia sieje panikę. Czy ją wyglądam na chorego?
-Draco- powiedziała wolno ciotka. Wypluj to co masz w ustach.
Malfoy spojrzał na nią jak na wariatkę. Już miał coś odpowiedzieć, gdy kobieta wskazała widelcem na miskę, z której przed chwilą jadł. Krem lukrecjowy. Jednym sprawnym ruchem splunął do chusteczki po czym w błyskawicznym tempie opróżnił zawartość swojego kubka z wróżką. 
- Ma mocną alergię na lukrecję- powiedziała Eleonora do lekko przerażonej Luny, po czym wyjęła ze stojącego za nią kredensu niewielką brązową butelkę z dawno już zdartą etykietką. Draco napełnił sobie kubek herbatą, a ciotka wlała do niego kilka kropel przeźroczystego płynu. Zaraz potem zaczęła tradycyjny wywód na temat odpowiedzialności, myślenia i patrzenia z czego się żyje. Malfoy nie miał zamiaru przyznawać się nad czym rozmyślał na tyle intensywnie, że zjadł trzy łyżki kremu lukrecjowego i nawet nie poczuł smaku. Zamiast tego, wykazał głośne uznanie dla dżemu z malin, co było banalnym sposobem szybkiej zmiany tematu. Uśmiechnął się lekko do Luny, która nadal spoglądała na niego z lekkim niepokojem. W odpowiedzi otrzymał uśmiech tak śliczny i delikatny, że poczuł, jak u ramion wyrastają mu skrzydła. To było tak dziwne i absurdalne! 
- Draco! Zajmij się czymś! Nakarm koty!- zawołała chwilę później ciotka, zabierając się za sprzątanie. Wiedział, że się na niego złości się za ten krem lukrecjowy. Gdyby zaczął się dusić, Eleonora obwiniałaby się o to. Wstał więc posłusznie z krzesła i podszedł do szafki, w której panna Black trzymała jedzenie swoich kotów. Uśmiechnął się pod nosem na widok wielkich wiader suchej karmy, niezliczonych puszek i torebek z kocimi ciastkami. Zapasy dla futrzastej armii były nieprzebrane. Draco wziął jeden z kubłów i ruszył w kierunku kuchennej wnęki. Stało tam w równym rządku dwanaście miseczek. Każda w rybki, ptaszki, motylki lub inne urocze wzorki. Draco nie zdążył wypełnić jeszcze trzeciego naczynka, gdy poczuł jak jakieś włochate stworzenie smyra go po nodze. Chwilę potem prawie poślizgnął się na Mrówkojadzie (ciocia Eleonora nie miała talentu do wybierania imion). Gdy podniósł głowę, dostrzegł Lunę przyglądającą się zwierzętom z tym samym zachwytem w oczach, który wcześniej ścisnął mu serce. 
~*~*~*~
Gwiazdy były w kolorze ciemnego złota. Niebo- intensywnej ultramaryny. 
- Czasem myślę, że chciałbym mieć umysł w takim kolorze- powiedział Draco do Luny. Oboje leżeli w poprzek łóżka w jego pokoju. Nogi zwisały im luźno. 
- Myśli w kolorze ultramaryny... To piękne- stwierdziła dziewczyna z rozmażeniem. 
- I chciałbym, aby świeciły jak te gwiazdy. 
W odpowiedzi Krukonka podniosła w górę różdżkę. Wypowiedziała cicho zaklęcie i już po chwili sufit migotał od tańczących i naprawdę świecących gwiazd. Draco westchnął. Luna ciągle sprawiała wrażenie, jakby była czarownicą tylko po to, by wyzwalać piękno. Z tego co zdążył zauważyć, nigdy nie wykorzystywała czarów do takich przyziemnych celów jak czynności codzienne. Na pierwszy rzut oka mogłoby wydawać się, że rzucane przez Lunę zaklęcia są właściwie bezsensowne i przypominają dziecięce zabawy, ale Malfoy mógłby przysiąc, że tylko ona pojęła prawdziwy sens bycia czarodziejem. Zamiast wykorzystywać magię do parzenia sobie herbaty, ona upiększała świat. 
- Sądzę, że masz umysł w kolorze blodoróżowym- szepnął Draco. 
- W takim razie razem stanowimy bladoróżową ultramarynę- odpowiedziała z wyczuwalnym w głosie uśmiechem. Ta wizja sprawiła, że serce Ślizgona zabiło mocniej od wypływających z niego kolorów.
~*~*~*~
W dzień Świąt Bożego Narodzenia Dracona zbudziły głośne wrzaski. Zaspany usiadł na łóżku i mrugnął kilka razy. Po kilku sekundach doszedł do wniosku, że to chyba jednak śpiew. Ach tak! Słynny chór Eleonory Black i jej dwunastu kotów (w kolejności chronologicznej: Merlin, Pimpuś, Mrówkojad, Kizio, Kapeć, Styczeń, Melissa, Panna Obrażalska, Benjamin, Cyzia, Burek i Rododendron). Już miał się skrzywić i schować głowę pod poduszkę w obronie przed tymi piekielnymi jękami, gdy drzwi jego sypialni rozwarły się na całą szerokość, a do pokoju wpadła jasniejąca słońcem Luna. Jasne włosy i kwiecista koszula nocna powiewały za nią, gdy jednym płynnym ruchem skoczyła na  łóżko Dracona. Usiadła naprzeciw niego i roześmiała się dźwięczne, odgarniając z czoła kosmyki, które spadły jej na oczy.
- Wesołych Świąt, Draco!- zawołała i rzuciła mu się na szyję. Malfoy, nie przygotowany na takie gwałtowne ruchy, znacząco przechylił się do tyłu, co zaowocowało widowiskowym upadkiem na stertę poduszek, które rozsąpiły się niczym biblijne Morze Czerwone, co dla chłopaka skutkowało zderzeniem z zagłowiem łóżka (na szczęście obitym materiałem w drzewiasty wzór). Sam nie rozumiejąc do końca motywów swojego zachowania, Draco zaczął się nagle głośno śmiać, przytulając do sobie Lunę jak najlepszą przyjaciółkę. Ta nie wydawała się jednak niczym zdziwiona. Śmiała się razem z nim, prawie spadając przy tym z jednoosobowego (jakby nie było) łóżka. 
- Idziemy na dół?- zapytał Draco, gdy w końcu powrócił do pozycji siedzącej.
W odpowiedzi Luna pociągnęła go za rękę i pobiegła w stronę drzwi, a Draco chcąc nie chcąc (raczej chcąc) podążył na nią. W szaleńczym pędzie zbiegli po schodach i wpadli do salonu. Pod wielką, bogato przystrojoną choinką, leżała sterta błyszczących prezentów. Draco zdawał sobie sprawę, że oboje cieszą się jak dzieci. Pozwolił tej pięknej radości wypełnić swoje serce. Dawno nie czuł się tak szczęśliwy. Z kuchni wyfrunęła ciotka Eleonora, w swej czerwonej, świątecznej sukni i oparach słodkich perfum. Ze świątecznymi okrzykami na ustach przytuliła oboje do swej szerokiej piersi, a Draco nawet nie pomyślał o tym, aby się skrzywić. Każdy zaglądnął pod choinkę w poszukiwaniu swoich prezentów. Chłopak wziął pierwszą paczkę ze swoim imieniem na którą natrafił i rozdarł szeleszczący papier. Podniósł do góry szmaragdowy sweter z czerwonym, wijącym się smokiem. 
- Jest piękny, ciociu- powiedział szczerze, a na widok szczęścia na twarzy krewnej poczuł się bardzo spełniony. Wziął do ręki drugie pudełko i zdjął kolorową kokardę. W środku znalazł plecioną bransoletkę z trudnego do zidentyfikowania materiału. Ozdabiało ją kilka metalowych elementów z wygrawerowanymi na nich symbolami. Uśmiechnął się. To na pewno talizman. Musi zapytać Lunę, przed czym broniący. Założył biżuterię na rękę. Już miał wyrazić głośno swoje uznanie, gdy usłyszał okrzyk zachwytu. Luna siedziała przy dużym, różowym pudełku i trzymała w rękach lekko przerażone kociatko. Zwierzę miało jasną sierść i wielkie, brązowe ślepia. Dziewczyna podniosła oczy na Dracona. Podniosła się i pokonała dzielącą ich odległość, po czym, wciąż z kotem z ramionach, serdecznie go uściskała. 
- Cieszę się twoim szczęściem, ale błagam, nie zgnieć go- powiedział ze śmiechem na ustach i wziął od niej kota. 
- Jak go nazwiesz?- stworzenie patrzyło na niego orzechowymi ślepiami. 
- Draco- odparła.- Nie lubię imion bez znaczenia. 
- Wiedz, że powinieneś być zachwycony- powiedział chłopak do kota poważnym głosem. Kociak nie odpowiedział.
~*~*~*~
Na świąteczny obiad Draco przywdział swój nowy sweter. Właściwie był naprawdę ładny. Przeczesał włosy dłonią i już miał schodzić na dół, gdy do pokoju weszła Luna w koronkowej bladoróżowej sukience, tak bardzo niepasującej do okazji. 
- Mam dla ciebie jeszcze coś- powiedziała. Draco uniósł pytająco brwi. 
- Zamknij oczy. 
Draco posłuchał. Gdy ponownie je otworzył, miał włosy w kolorze pięknej, intensywnej ultramaryny.
~*~*~*~

To by było na tyle. Cieszę się, że wreszcie wrzuciłam tę część. Bardzo proszę o komentarze ;)

Lydia Land of Grafic