Ogólnie to na początku nadmienię tylko, że bardzo rozczarowana odpowiedzią na poprzednią miniaturkę, a raczej jej brakiem. Smuci zwłaszcza ilość osób, które obiecywały zaglądać, a wyszło jak zawsze. Ale koniec zrzędzenia! Dziękuję Arbuzkowi oraz BellatriX i zapraszam do czytania!
~*~*~*~
Minuty mijały wolno, skapując na asfalt. Draco ze znużeniem skrobał zdewastowaną kierownicę. Sztuczna skóra odchodziła z niej płatami, ukazując tanie, gąbczaste wypełnienie. Minął ich tir. Ozdabiajace go światła przemieniły strugi wody na przedniej szybie w odbijającą żółtawy blask taflę. Malfoy westchnął i pociągnął łyk z papierowego kubka. Kawa była zimna i gęsta od fusów, przypominała smoliste bagno. Przełknął z obrzydzeniem. Czuł się absolutnie wykończony. Potarł palcami zmęczone oczy. Powieki mu opadały, a mózg raz po raz próbował wyłączyć jego świadomość. Starał uderzyć się w twarz z nadzieją, że to go obudzi, ale nie stać go było na nic poza nieszkodliwym klepnięciem w policzek. - Następnym razem zdam kurs na prawo jazdy.
- Nie będzie następnego razu, Potter- mruknął i ponownie spróbował się uderzyć. Nie trafił.
- Uważam, że powinniśmy się zatrzymać, Malfoy.
- Nie ma mowy.
- Jesteś wycieńczony. Zaraz nie wyrobisz na pierwszym lepszym zakręcie. Do naszego motelu zostało jeszcze ponad sto kilometrów. Nie możemy ryzykować.
- Nie możemy ryzykować, że coś nas dopadnie, jeśli zatrzymamy się gdzie bądź.
- Nic nie będzie musiało nas dopadać, jeśli zaraz nas zabijesz! Masz się zatrzymać na pierwszym lepszym parkingu! To rozkaz!
Mina Harry'ego była tak zacięta, a jego oczy wyrażały taką determinację, że Draco postanowił mu ustąpić. Ten wychudzony, blady mężczyzna żadko się na czymś upierał, lub wydawał Malfoyowi polecenia, ale kiedy to robił, cóż, nie ukrywajmy, zazwyczaj miał rację.
Po nieokreślonej liczbie wilgotnych od deszczu i pełnych milczenia minut, po ich prawej stronie pojawił się zjazd na parking dla tirów. Blondyn zaparkował pod lasem, między wielką ciężarówką, a potężną, błyszczącą od wody cysterną. Wyłączył silnik i ukrył twarz w dłoniach. Poczuł, jak w jednej chwili opadły z niego wszystkie siły. Nagle jego ciało przeszył bolesny dreszcz. Zrobiło mu się przeraźliwie zimno, krew zdawała się zakrzepnąć w żyłach. Znajome, obrzydliwie lepkie palce ścisnęły mu gardło. Mięśnie mu zwiotczały, a świadomość oddalała się od niego w przerażającym tempie. Była już tylko małym błyskiem światła, gdy kościste palce złapały go za poły kurtki i potrząsnęły nim z niespotykaną, impulsywną siłą. Mocny, idealnie wymierzony cios w twarz odrzucił go do tyłu. Wraz z bólem w potylicy i piekącym policzku nadszedł widok odrapanego sufitu samochodu i mokrej, granatowej szyby. Stukot deszczu był wręcz ogłuszający. Harry chwycił twarz Draco i przyciągnął do swojej, zmuszając go do spojrzenia sobie w oczy.
- To tu jest, Potter!- jęknął blondyn histerycznie.- Czuję to! Jak nigdy dotąd!
- W tej chwili się uspokój, Malfoy- wyszeptał brunet. Zarówno jego oczy jak i głos wyrażały pełne uspokajającej powagi opanowanie.- Nic się nam nie stanie.
Po tych słowach z trudem przepchnął drugiego mężczyznę na tylnie siedzenie i sam przecisnął się między fotelami. Owinął zupełnie biernego Malfoya kocem, oparł się o szybę i przyciągnął go do siebie. Draco wtulił twarz w czerwony sweter. Harry nie pachniał wodą kolońską, ciastem, skoszoną trawą, ani niczym równie absurdalnym. Był przesiąknięty zapachem rdzy, fast food'ów, wilgoci i dawno niepranych ubrań.
- Wybacz mi, Potter- wyszeptał ostatkiem sił.
- Och, stul pysk.
~*~*~*~
Dracona obudziło mdłe światło wpadające przez brudne szyby furgonetki i wyciągające go z mrocznych snów. Pierwszymi myślami, które zaświtały w jego głowie, były wspomnienia wczorajszego dnia. Zdał sobie sprawę, że ciągle leży oparty o Pottera, uczepiony dłonią jednej z jego kurtek. Powoli podniósł się do pozycji siedzącej i obrzucił spojrzeniem swojego towarzysza. Podczas snu Harry znów był tylko kruchym, chudym okularnikiem. Nie było w nim już cienia mężczyzny, który wczoraj go spoliczkował i zmusił do zachowania przytomności. Odwrócił wzrok od Harry'ego i wyglądając przez okno, rozejrzał się po emanującym obojętną ciszą parkingu. Czuł, że wkrótce nadejdzie czas na nagły zwrot akcji.
~*~*~*~
- Co teraz?- zapytał Harry, przekszykując szum lejącej się wody. W stworzonej na użytek kierowców łazience było przeraźliwie zimno. Mężczyźni nieśpiesznie zmywali z ciał gęsią skórkę gorącą wodą i tanim mydłem. Byli sami w pełnej białych kafelek sali z równymi rzędami pryszniców i umywalek z pokrytymi kamieniem kranami. Mgiełka pary wodnej powoli wypełniała pomieszczenie, pokrywając zasłonki prysznicowe i płytki cienką warstwą matowej wilgoci.
- Na początek odwiedzimy małe miasteczko niedaleko stąd. Nie mam pojęcia, czego możemy się spodziewać.
Zaległa cisza, wypełniona tylko odgłosami rozbijających się na posadzce strumieni wody i cichym szeptem szorstkich dłoni szorujących bladą skórę. Wkrótce i te odgłosy ustały, zastąpione przez szelest grubych, przetartych ręczników. Chwilę później rozsunęły się plastikowe zasłonki, a dwóch mężczyzn z ręcznikami owiniętymi wokół bioder podeszło do umywalek.
- Na początek odwiedzimy małe miasteczko niedaleko stąd. Nie mam pojęcia, czego możemy się spodziewać.
Zaległa cisza, wypełniona tylko odgłosami rozbijających się na posadzce strumieni wody i cichym szeptem szorstkich dłoni szorujących bladą skórę. Wkrótce i te odgłosy ustały, zastąpione przez szelest grubych, przetartych ręczników. Chwilę później rozsunęły się plastikowe zasłonki, a dwóch mężczyzn z ręcznikami owiniętymi wokół bioder podeszło do umywalek.
Harrym wstrząsnął dreszcz. Mimo dużej ilości pary, w pomieszczeniu ciągle panował drażniący skórę chłód. Draco spojrzał na towarzysza krytycznie. Zawsze podczas tych nielicznych sytuacji, gdy miał okazję zobaczyć Pottera bez górnej części garderoby, nie mógł się powstrzymać przed kontemplacją jego wszystkich wystających i odznaczających się pod skórą kości. Tak nie marginesie, czuł się wtedy jak skończony idiota. Dziś więc skupił się na nakładaniu na twarz kremu do golenia, starając się nie patrzeć na drugiego mężczyznę.
- A tak w ogóle to dzięki za wczoraj, Potter- powiedział, pokrywając białą mazią podbrudek.
Harry nawet nie drgnął i szorował swoje zęby z tym nieustępliwym spokojem, który był jednym z przymiotów, które Malfoy najbardziej w nim cenił. Brunet tylko spojrzał na Dracona krótko, po czym zamaszyście splunął do umywalki. Chłodna cisza łaźni trwała dalej. Malfoy nie musiał mówić, że nie wie, co by bez Pottera zrobił. Że podziwia go za to, że nigdy nie traci zimnej krwi. Że jest wdzięczny za to, iż zawsze wyciąga go na powierzchnię, pozwala wtulić twarz w czerwony sweter, wali go w twarz bez chwili zastanowienia i bezsensownych przeprosin. Harry wiedział. Tak jak Draco zdawał sobie sprawę, że Potter bez blondyna by zwariował. Że podziwia go za okruchy nieuzasadnionej nadziei, które ciągle są w jego sercu, za niezachwioną wytrwałość, która karze mu każdego dnia pędzić pod ciemnym płaczącym niebem na spotkanie przeznaczenia.
Obaj dźwigali na sobie ciężar przeszłości i przyszłości, klątwę złego losu, cień nad ich głowami. Te same obrzydliwe, perfidne palce trzymały ich nadgarstki, łącząc je utkanym ze złośliwości łańcuchem. Nie potrzebowali wyznań, pełnych patosu słów, obietnic, przeprosin. Oni wiedzieli wszystko. Okrutny los nie pozwolił im żyć w niewiedzy. Teraz tylko blade palce bębnią o umywalkę, wyczuwając czerwień na opuszkach.
- A tak w ogóle to dzięki za wczoraj, Potter- powiedział, pokrywając białą mazią podbrudek.
Harry nawet nie drgnął i szorował swoje zęby z tym nieustępliwym spokojem, który był jednym z przymiotów, które Malfoy najbardziej w nim cenił. Brunet tylko spojrzał na Dracona krótko, po czym zamaszyście splunął do umywalki. Chłodna cisza łaźni trwała dalej. Malfoy nie musiał mówić, że nie wie, co by bez Pottera zrobił. Że podziwia go za to, że nigdy nie traci zimnej krwi. Że jest wdzięczny za to, iż zawsze wyciąga go na powierzchnię, pozwala wtulić twarz w czerwony sweter, wali go w twarz bez chwili zastanowienia i bezsensownych przeprosin. Harry wiedział. Tak jak Draco zdawał sobie sprawę, że Potter bez blondyna by zwariował. Że podziwia go za okruchy nieuzasadnionej nadziei, które ciągle są w jego sercu, za niezachwioną wytrwałość, która karze mu każdego dnia pędzić pod ciemnym płaczącym niebem na spotkanie przeznaczenia.
Obaj dźwigali na sobie ciężar przeszłości i przyszłości, klątwę złego losu, cień nad ich głowami. Te same obrzydliwe, perfidne palce trzymały ich nadgarstki, łącząc je utkanym ze złośliwości łańcuchem. Nie potrzebowali wyznań, pełnych patosu słów, obietnic, przeprosin. Oni wiedzieli wszystko. Okrutny los nie pozwolił im żyć w niewiedzy. Teraz tylko blade palce bębnią o umywalkę, wyczuwając czerwień na opuszkach.
~*~*~*~
Harry siedział na wytartej ławce i wpatrywał się tępo w monotonnie obracający się bęben suszarki. Poza nim, w pralni "U Joego" przebywała tylko pracująca tam znudzona licealistka, lekko otyła kobieta pod trzydziestkę o wyglądzie striptizerki i poruszający się o lasce starszy mężczyzna. Zakład wyglądał, jakby czas zatrzymał się w nim co najmniej dwadzieścia lat wcześniej. Szare pomieszczenie wypełniało miarowe stukanie pralek i cichy syk suszarki. Potter spojrzał na wyświetlacz. Zostało jeszcze piętnaście minut. Znudzony wyjrzał przez oszkloną witrynę. Znów padało. Przez pokrywające szybę strugi deszczu Harry widział 7-Eleven* po drugiej stronie ulicy i zaparkowaną przed nim furgonetkę Malfoya. Kolorowy neon na dachu sklepu i zielona listwa nad wejściem były jednymi z nielicznych kolorowych akcentów na tej szarej ulicy sennego, prowincjonalnego miasteczka.
Chwilę później przez rozsuwane drzwi wyszedł Draco z naręczem plastikowych reklamówek z logo marketu. Włożył je na tylne siedzenie i przeszedł przez ulicę jedząc drożdżówkę. Gdy wszedł do pralni, rozległ się irytujący dźwięk starego dzwonka. Blondyn podszedł do ławki, na której siedział Harry i zajął miejsce obok niego, wyciągając w jego stronę rękę z drugą bułką. Potter ugryzł duży kęs. Lekko gumiasty wypiek czuć było przemysłową chemią, ale i tak był on najlepszą rzeczą, którą brunet miał w ustach od czasu kanapek na stacji benzynowej. Żaden z mężczyzn nie odezwał się słowem. Bo i o czym mieliby rozmawiać? Nie mieli żadnych planów. Nie możemy przygotować się na coś, czego nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Przeznaczenie mogło próbować dosięgnąć ich tuż za rogiem. Albo kpić z nich przez długie tygodnie, zanim wyciągnie swą obrzydliwą dłoń, by wyrwać im serca. Gdy ubrania w końcu się wysuszyły, poskładali je i włożyli do lekko zdezelowanej torby. Opuścili pralnię, przebiegli przez ulicę starając się omijać kałuże i już po chwili siedzieli w zardzewiałej, brudnej i starej furgonetce Malfoya, najbardziej znajomej rzeczy na tym zimnym, deszczowym świecie, dla którego już nic nie znaczyli.
Chwilę później przez rozsuwane drzwi wyszedł Draco z naręczem plastikowych reklamówek z logo marketu. Włożył je na tylne siedzenie i przeszedł przez ulicę jedząc drożdżówkę. Gdy wszedł do pralni, rozległ się irytujący dźwięk starego dzwonka. Blondyn podszedł do ławki, na której siedział Harry i zajął miejsce obok niego, wyciągając w jego stronę rękę z drugą bułką. Potter ugryzł duży kęs. Lekko gumiasty wypiek czuć było przemysłową chemią, ale i tak był on najlepszą rzeczą, którą brunet miał w ustach od czasu kanapek na stacji benzynowej. Żaden z mężczyzn nie odezwał się słowem. Bo i o czym mieliby rozmawiać? Nie mieli żadnych planów. Nie możemy przygotować się na coś, czego nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Przeznaczenie mogło próbować dosięgnąć ich tuż za rogiem. Albo kpić z nich przez długie tygodnie, zanim wyciągnie swą obrzydliwą dłoń, by wyrwać im serca. Gdy ubrania w końcu się wysuszyły, poskładali je i włożyli do lekko zdezelowanej torby. Opuścili pralnię, przebiegli przez ulicę starając się omijać kałuże i już po chwili siedzieli w zardzewiałej, brudnej i starej furgonetce Malfoya, najbardziej znajomej rzeczy na tym zimnym, deszczowym świecie, dla którego już nic nie znaczyli.
~*~*~*~
- Potter- na dźwięk zaniepokojonego głosu Malfoya Harry oderwał wzrok od opakowania po drożdżówce i spojrzał na niego.- Czy to jest autostopowicz, czy mi się zdaje?
Brunet starał się dojrzeć coś przez spływającą taflę wody na przedniej szybie. Jechali długą, płaską szosą, a w odległości kilkuset metrów od nich istotnie majaczyło coś przypominającego człowieka.
- Zatrzymamy się Potter.
Harry spojrzał na towarzysza z powątpiewaniem.
- Czy właśnie na tym polega twój genialny plan?
- Tak. Wiesz co robić.
- Wiem- brunet westchnął.- Oby to nie trwało za długo.
Gdy znaleźli się na wysokości machającej ręką postaci, Draco zatrzymał samochód. Człowiek od razu okrążył auto i wskoczył na tylnie siedzenie. Trzasnęły drzwi. Malfoy i Potter odwrócili się. Obok siatek z 7- Eleven siedział młody, przemoczony mężczyzna. Był na oko w ich wieku, półdługie jasnobrązowe włosy opadały mu na ramiona mokrymi strąkami, wystając spod przetartej czapki baseballówki. Ubrany był w wielką, jeansową kurtkę i wełniany, beżowy sweter, który pod wpływem wody wydzielał drażniący nozdrza owczy zapach. Miał suche, spękane wargi i wielkie, brązowe oczy, które patrzyły z wdzięcznością to na Dracona, to na Harry'ego.
- Hej. Serio dzięki chłopaki- odezwał się z przesadnym amerykańskim akcentem.- Uratowaliście mi życie. Jeszcze chwila i zapalenie płuc murowane.
Jakby na potwierdzenie tych słów, kichnął głośno. Malfoy skrzywił się nieznacznie.
- Tak w ogóle, to jestem Jack- uścisnął dłoń najpierw Harry'emu, później Malfoyowi.- Jadę do Cibecue, a wy?
- My też w tym kierunku- odparł blondyn, udając pogodne zaskoczenie. Jestem Draco, a to Harry. Szkoda czasu, jedźmy. Odwrócił się i ruszył. Nie mógł sobie pozwolić na żadne porozumiewawcze spojrzenie w kierunku bruneta. Choć właściwie czy cała ta szopka miała jakikolwiek sens?
- Tak w ogóle, to jestem Jack- uścisnął dłoń najpierw Harry'emu, później Malfoyowi.- Jadę do Cibecue, a wy?
- My też w tym kierunku- odparł blondyn, udając pogodne zaskoczenie. Jestem Draco, a to Harry. Szkoda czasu, jedźmy. Odwrócił się i ruszył. Nie mógł sobie pozwolić na żadne porozumiewawcze spojrzenie w kierunku bruneta. Choć właściwie czy cała ta szopka miała jakikolwiek sens?
~*~*~*~
Droga była długa i monotonna. Jack nie wykazywał chęci do rozmowy. Wpatrywał się w milczeniu w deszczowe chmury z głową opartą o szybę. Chwilowo nie padało, ale niebo wciąż przypominało ciężkie kłęby dymu. Harry czuł napięcie Malfoya. Blondyn co chwila drapał się po policzku, poprawiał włosy czy wykonywał inne pozornie zwyczajne gesty, które Potterowi wysyłały jednak jednoznaczne sygnały. Po kilku godzinach nużącej jazdy Draco zjechał na stację benzynową.
- Zarządzam przerwę- rzucił, odpinając pas.
- Dobra. To ja się do kibla- poinformował ich Jack i wysiadłwszy z samochodu, udał się w kierunku toalet.
- Choć na zewnątrz, Potter- powiedział blondyn, po czym opuścił furgonetkę i zabrał się za tankowanie.
- Co o nim sądzisz?- zapytał przyciszonym głosem. Było to właściwie zbędne, gdyż stacja wyglądała na zupełnie wymarłą. Jedynie wiatr zabawiał się miotaniem po asfalcie zardzewiałaej puszki po Pepsi.
- Sam nie wiem. Wygląda jak przeciętny, średnio ambitny student, lubiący mecze baseballu i żeberka z piwem- odparł Harry, przecierając przednią szybę. Deszcz na powrót zaczynał delikatnie kropić.
- Nie podoba mi się- Draco zmarszczył brwi.- Jest w nim coś... Nie wiem jak to ująć. Sztucznego? Niepokojącego? Nadnaturalnego?
Brunet spojrzał na towarzysza z wątpliwościami kryjącymi się w oczach, ale nie skomentował.
- Uważam, że powinniśmy zaryzykować- ciągnął Malfoy.
Potter odwrócił się i oparł o samochód.
- Co przez to rozumiesz?- zapytał wolno, poprawiając kołnierz kurtki.
- Musimy poddać go próbie- blondyn odłożył dystrybutor paliwa. Spojrzał wymownie na Harry'ego.
- Kłóciłbym się, ale...- brunet tylko pokręcił głową i ruszył w stronę toalet. Zawsze nienawidził tej części.
- Uważaj na siebie- rzucił jeszcze Malfoy, ale Potter tylko wywrócił oczami.
- Zarządzam przerwę- rzucił, odpinając pas.
- Dobra. To ja się do kibla- poinformował ich Jack i wysiadłwszy z samochodu, udał się w kierunku toalet.
- Choć na zewnątrz, Potter- powiedział blondyn, po czym opuścił furgonetkę i zabrał się za tankowanie.
- Co o nim sądzisz?- zapytał przyciszonym głosem. Było to właściwie zbędne, gdyż stacja wyglądała na zupełnie wymarłą. Jedynie wiatr zabawiał się miotaniem po asfalcie zardzewiałaej puszki po Pepsi.
- Sam nie wiem. Wygląda jak przeciętny, średnio ambitny student, lubiący mecze baseballu i żeberka z piwem- odparł Harry, przecierając przednią szybę. Deszcz na powrót zaczynał delikatnie kropić.
- Nie podoba mi się- Draco zmarszczył brwi.- Jest w nim coś... Nie wiem jak to ująć. Sztucznego? Niepokojącego? Nadnaturalnego?
Brunet spojrzał na towarzysza z wątpliwościami kryjącymi się w oczach, ale nie skomentował.
- Uważam, że powinniśmy zaryzykować- ciągnął Malfoy.
Potter odwrócił się i oparł o samochód.
- Co przez to rozumiesz?- zapytał wolno, poprawiając kołnierz kurtki.
- Musimy poddać go próbie- blondyn odłożył dystrybutor paliwa. Spojrzał wymownie na Harry'ego.
- Kłóciłbym się, ale...- brunet tylko pokręcił głową i ruszył w stronę toalet. Zawsze nienawidził tej części.
- Uważaj na siebie- rzucił jeszcze Malfoy, ale Potter tylko wywrócił oczami.
~*~*~*~
Harry powoli otworzył ciężkie drzwi łazienki i wszedł do środka. Śmierdziało, a po podłodze walały się zużyte papierowe ręczniki i papier toaletowy. Zanim zdążył wykonać kolejny krok, jedna z kabin otwarła się i wyszedł z niej Jack, dopinając rozporek. Dojrzawszy Pottera uśmiechnął się. Było w tym uśmiechu coś niepokojącego. Brunet przełknął ślinę czując, jak jego serce wypełnia z każdą sekundą coraz bardziej paraliżujący niepokój. Autostopowicz podszedł do umywalki najbliżej Harry'ego, ale nie wykonał w jej stronę żadnego ruchu. Stał i spoglądał w lustro, uśmiechając się do Pottera, który czuł, jak układ oddechowy przestaje mu pracować, a krew staje się gęsta jak smoła. Te oczy. Nie były już brązowe. Były przeraźliwie niebieskie. Zanim zdążył przyswoić tę informację, został przyciśnięty do ściany z tak nieprawdopodobną siłą, że zabrakło mu tchu. Poczuł się tak słaby i bezsilny jak chyba nigdy w życiu. Jego ciało było jak z betonu, niezdolne nawet do najmniejszego ruchu. Suche, spękane usta ucałowały jego szyję.
"Harry"- powiedział głos. "Znowu się spotykamy". Potter zacisnął powieki najmocniej jak umiał. Szydercza siła naparła na jego umysł, odbierając wolę walki. Usta wędrowały po jego szczęce, policzkach i szyi, a on zaciskał zęby, aby stłamścić ból, który wybuchł w jego klatce piersiowej jak bomba atomowa. Wzywał w myślach Malfoya, błagał go, żeby przyszedł, ale ciągle był sam, a stalowe obręcze zaciskały się wokół jego umysłu coraz bardziej i bardziej. Niespodziewanie poczuł, że obrzydliwie śliskie ręce puszczają go, a on upada na brudną posadzkę. Zęby zadzwonikły w brudnej ciszy. Gdy odważył się otworzyć oczy, zobaczył tylko zepsutą lampę na suficie. Niespodziewanie drzwi się rozwarły i stanął w nich Draco, jeszcze z resztką sztucznego uśmiechu na ustach. Jedno spojrzenie na Harry'ego wystarczyło, by wypadł z pomieszczenia. Potter oparł się o ścianę i starał opanować drżenie całego ciała. Niemy szloch opuścił jego usta, a on ukrył twarz w dłoniach, zaciskając powieki. Sekundy spadały jak katowski topór, szybko i z precyzją, każdym dotykiem sprawiając ból. Harry objął się rękami i czekał, zawieszony gdzieś na marginesie życia. Właśnie tak muszą się czuć osoby gwałcone, zdradzane, krzywdzone, doświadczone przez śmierć. Jakby ktoś zamknął je w szafie na sali balowej i nie pozwalał wyjść. Potter wiedział, że gdzieś tam ktoś teraz pewnie obchodzi urodziny, ktoś zaczytuje się z wypiekami na twarzy w tani romans, a ktoś inny właśnie takiego romans przeżywa. Ale on siedział na podłodze brudnej, zatęchłej toalety przy stacji benzynowej, gdzieś pomiędzy dwoma miasteczkami, o których nikt nigdy nie słyszał i które dla nikogo nic nie znaczą. Sekundy spadały, minuty spadały, a brunet siedział sam wśród chłodu kafelek. Nie słyszał, gdy drzwi otwarły się. Dopiero gdy tak dobrze mu znane ramiona zamknęły go w mocnym, braterskim uścisku, powoli zaczął powracać do rzeczywistości.
Draco cuchnął krwią. Obrzydliwym odorem śmierci. Był nim wręcz przesiąknięty. Odsunął się nieznacznie, by spojrzeć Harry'emu w oczy. Wyglądał jak morderca. Ale... W końcu nim był, prawda? Jego ubranie naznaczone było wilgotnymi, czerwonymi plamami, włosy i twarz pokrywały ślady krwistych palców, jakby Malfoy poprawiał włosy, zapominając o stanie swoich rąk.
- Wybacz mi, Potter- wyszeptał.
Brunet ledwo zauważalnie skinał głową.
- Zabierz mnie stąd- wychrypiał.
Draco podniósł go do pozycji stojącej. Harry nie potrafił utrzymać się na nogach. Blondyn objął mocno chude, bezwładne ciało i razem z nim opuścił łazienkę. Prawie przeniósł Pottera przez wciąż pustą stację i otworzył drzwi furgonetki, które zaskrzypiły cierpiętniczo. Zrzucił reklamówki z 7- Eleven na podłogę i położył Harry'ego na tylnym siedzeniu. Usiadł przy nim i chwycił jego bladą, szczupłą dłoń. Cóż innego mógł zrobić?
Potter czuł, jak powoli wraca mu oddech. Krew na powrót stała się delikatna i ciepła, wyjąwszy tą, która pokrywała ściskające jego rękę palce. Ta była już na wpół zakrzepła, cuchnąca nie tylko śmiercią i bólem. Ta krew pachniała zwycięstwem.
Draco cuchnął krwią. Obrzydliwym odorem śmierci. Był nim wręcz przesiąknięty. Odsunął się nieznacznie, by spojrzeć Harry'emu w oczy. Wyglądał jak morderca. Ale... W końcu nim był, prawda? Jego ubranie naznaczone było wilgotnymi, czerwonymi plamami, włosy i twarz pokrywały ślady krwistych palców, jakby Malfoy poprawiał włosy, zapominając o stanie swoich rąk.
- Wybacz mi, Potter- wyszeptał.
Brunet ledwo zauważalnie skinał głową.
- Zabierz mnie stąd- wychrypiał.
Draco podniósł go do pozycji stojącej. Harry nie potrafił utrzymać się na nogach. Blondyn objął mocno chude, bezwładne ciało i razem z nim opuścił łazienkę. Prawie przeniósł Pottera przez wciąż pustą stację i otworzył drzwi furgonetki, które zaskrzypiły cierpiętniczo. Zrzucił reklamówki z 7- Eleven na podłogę i położył Harry'ego na tylnym siedzeniu. Usiadł przy nim i chwycił jego bladą, szczupłą dłoń. Cóż innego mógł zrobić?
Potter czuł, jak powoli wraca mu oddech. Krew na powrót stała się delikatna i ciepła, wyjąwszy tą, która pokrywała ściskające jego rękę palce. Ta była już na wpół zakrzepła, cuchnąca nie tylko śmiercią i bólem. Ta krew pachniała zwycięstwem.
~*~*~*~
Kilka dni później
Draco zatrzymał się na poboczu i przeciągnął się. Deszcz póki co nie padał, niebo było w kolorze lekko zszarzałego śniegu, trawy kładły się na ziemi, pod wpływem zimnego, północnego wiatru. Malfoy wyszedł z samochodu i wciągnął chłodne powietrze w płuca. Pachniało nadzieją. Odwrócił się i gestem zachęcił Harry'ego do wyjścia z furgonetki. Ten tylko pokręcił głową i otulił się szczelniej tym pięknym, krwistoczerwonym swetrem. Draco uśmiechnął się i ponownie spojrzał na ciągnące się po horyzont równiny. Poczuł się dziwnie szczęśliwy, gdy głogowa, dziesięciocalowa różdżka z włosem jednożca** przytoczyła się do jego stóp.
~*~*~*~
* 7- Eleven to bardzo popularna w U.S.A sieć sklepów spożywczych, która z nieznanych mi powodów występuje czasem w polskich tłumaczeniach jako "Siedemset jedenaście".
** Gdyby ktoś nie wiedział- różdżka Dracona.
~*~*~*~